Jakoś nawet nie mam ochoty kończyć tej książki. Mimo że jest krótka i dokończenie czytania zajęłoby mi jakieś trzy kwadranse, może godzinę. Ale nie wiem, czy się zmuszę.
Nigdy wcześniej nie czytałem niczego autorstwa pani Izabeli Szolc. I raczej już nie będę. Spróbuję wytłumaczyć sam sobie - dlaczego. Chodzi o język, do którego mam kilka zastrzeżeń, i o spójność konstrukcji, której mi zdecydowanie zabrakło.
Pomysł, na którym oparta jest książka, całkiem ciekawy - świat z punktu widzenia psa. Sześcioletni bloodhound Albrecht jest psem-erudytą, cytującym filozofów i świetnie orientującym się we współczesnej pop-kulturze. Punkt wyjścia może i niezły, ale sposób pisania pani Szolc trochę to wszystko zamazał. Jest trochę humoru, ale cóż, widocznie innego, niż ten, który mnie bawi. Jest trochę momentów nudnych - a nie powinno ich być w tak krótkiej książeczce. W paru miejscach musiałem wrócić o pół strony, bo nie bardzo łapałem, o czym czytam. Odniosłem wrażenie, że autorka sama nie mogła się zdecydować, o czym pisze. Niby miał być "psi kryminał", a wciąż ciągnęło ją gdzieś w bok, do innych spraw. Przemyślenia psa na temat jego pani, innych psów i całego ludzko-psiego otoczenia mogły być ciekawe, gdyby nie ta niespójność i trochę na siłę intelektualno-humorystyczny język. Szkoda, bo liczyłem na więcej.
No to jeszcze szklaneczka malbec - i dobranoc.