Chronofobia

24 maj 2013


     Odczuwam lęk. Słowo "lęk" w moim odczuciu jest tu lepsze, niż "strach". "Lęk" słyszę jako nazwę dolegliwości, choroby, a strach to po prostu strach. Strach - to wtedy, gdy zwyczajnie się boisz, lęk zaś cię paraliżuje, oblepia, powoduje, że czujesz się jak oblany zimną gęstą masą - ruszasz się wolno, coraz wolniej, zaczynasz mieć kłopoty z oddychaniem. Zjawia się panika, która to wszystko wzmacnia, pogłębia...

     Po chwili to wszystko mija, przynajmniej częściowo. Ale tak rozumiany lęk nie znika zupełnie. Pozostaje gdzieś w okolicy splotu słonecznego i czeka. Na dogodny moment - przed zaśnięciem, albo w środku ciepłego słonecznego dnia, gdy siedzę z książką pod lipą. Dopada właśnie w takich chwilach, gdy chcesz się wyciszyć, uspokoić.
     Mój lęk wiąże się z upływem czasu. Czy to nazywa się chronofobia? Boję się tego, że nie zdążę - ale nie wiem czego czy dokąd nie zdążę. Boję się, że marnuję czas, który mija coraz szybciej i mam go coraz mniej. Boję się tego, że w przeżywaniu mijającego czasu nie widzę żadnego celu. To nie pozwala się odprężyć, odpocząć - ale i paraliżuje, nie pozwalając nic robić. Czuję się jak wciąż jeszcze żywy owad, który tonie w żywicy.
     Coraz trudniej poświęcać czas na takie rzeczy, jak czytanie, słuchanie muzyki czy oglądanie filmów. Natychmiast pojawia się uczucie bezsensownego przesypywania się sekund, minut, godzin przez palce. Ale co miałbym robić, żeby nie mieć poczucia bezsensu - nie mam pojęcia.
     I nie chodzi wcale o to, że nic nie robię. Żyję niby tak samo jak parę lat temu, robię niby to samo, ale z poczuciem tego, że robię coś bez sensu, niepotrzebnie, a powinienem robić co innego, być gdzie indziej. Powoli buduje się z tego wrażenie życia "na niby" - z przerażającą świadomością, że tego innego, tego "naprawdę", wcale nie ma i nigdy nie będzie.
     Mam jednak nieodparte poczucie, że gdzieś, kiedyś tego "naprawdę" dotknąłem, ale straciłem...