Przeczytałem dwie książki Mirka
Koniecznego - dwie z trzech, składających się na "Trylogię
narkomańską". Literatura to niezbyt wysokich lotów, ale książki przywołały
wspomnienia i nasunęły parę refleksji.
Nigdy nie zostałem narkomanem, choć parę
eksperymentów na koncie mam, tyle że eksperymentowałem w dość odległych już
czasach. Ale już wtedy zacząłem się zastanawiać nad tym, wokół czego obecnie
trwają spory i dyskusje. Chodzi o legalizację marihuany. Wcale nie jestem do
tego przekonany tak do końca. Głównie chodzi mi o dwie rzeczy. Pierwsza to
różne reakcje na marihuanę, która na dodatek występuje w różnych gatunkach i
jakości. To, co u jednego wywołuje stan euforii i wyłącznie przyjemne, na
dodatek dość krótkotrwałe doznania, u innego powoduje koszmarne stany bardzo
złego samopoczucia - też niezbyt długiego, ale pozostawiającego wyłącznie
przykre wspomnienia. A drugie jest nieco groźniejsze. Otóż bez trudu wyobrażam
sobie sytuację, gdy człowiek sięga po legalną trawkę, ma z tego jakąś frajdę
raz, drugi, trzeci - i chce spróbować czegoś innego. I próbuje, stopniowo
wchodząc głębiej i głębiej w nawyk, a potem nałóg narkotykowy.
Co prawda, w jednym i drugim można
dostrzec oczywiste analogie do całkiem legalnego i na dodatek przynoszącego
ogromne korzyści kasie państwowej alkoholu. I jest w tym jakaś obrzydliwa
hipokryzja: kolejną flaszkę wódy bez żadnych problemów kupi sobie każdy, nawet
ten, dla kogo będzie to ostatnia butelka przed śmiercią z powodu alkoholowego
wyniszczenia organizmu. Młody, stary, kobieta, mężczyzna. Do tego - problemy
rodzinne i społeczne, do tego - wypadki na drogach czy w pracy, do tego -
pieniądze, które idą na leczenie... I tak można długo wymieniać. Ale czy z tego
wynika, że jeżeli wódka - tak, to i narkotyki - też tak?
Z drugiej strony, jeżeli picie alkoholu
jest kwestią wolnego wyboru każdego z nas, to dlaczego nie palenie marihuany?
Wiele wskazuje na to, że marihuana jest mniej szkodliwa, niż alkohol. Naprawdę
nie wiem, nie potrafię sam dla siebie tego wyważyć. Przez analogię do pewnej
dość rozpowszechnionej amerykańskiej opinii w sprawie dostępu do broni można
powiedzieć, że to nie wódka (czy narkotyk) zabija, tylko ludzie zabijają się
przy pomocy wódki (narkotyku). Przecież wiadomo, że - jak mawiają Rosjanie -
alkohol pity z umiarem nie szkodzi w dowolnych ilościach...
Wracając do książek Koniecznego: autor
opisuje swoje przeżycia w sposób dość lekki, czasem zabawny. I to może być
groźne. Nie chodzi mi o to, że koniecznie trzeba opisywać narkomanię i pobyt w
psychiatryku w sposób tragiczny, malując wszystko wyłącznie na czarno. Ale
grozą z tych książek nie wieje. Jeżeli przeczyta taką książkę nastolatek, to
nie spodziewałbym się, że lektura odstraszy go od narkotyków. I znów - nie
wiem, co z tym zrobić. Nie można autorowi zabronić takiego czy innego pisania,
tym bardziej że propagandą narkotyków w jego książkach nawet nie pachnie. Ale
umoralniający tekst, umieszczony na końcu książki - to też zbyt mało.
Dla mnie problem legalizacji nawet
miękkich narkotyków jest trudny, nie wiem nawet, czy rozwiązywalny. O ileż
prostsze wydają mi się kwestie in-vitro czy aborcji - tam pozycja zależy w
największym stopniu (choć nie wyłącznie) od wyznawanej ideologii. Ale na te tematy
rozwodzić się nie zamierzam, przynajmniej na razie.