Pillastro Primitivo 2010

6 maj 2013


     "Zachwycające włoskie primitivo. Jeden łyk wystarczy, aby wino to uwiodło jedwabistością i miękkością owocu charakterystyczną dla najbardziej powabnych włoskich win." (Z głębin netu, nie wiem skąd - mniejsza o to, bo to zdanie przetłumaczono z angielskiego, widziałem oryginał.)
     "Włożyłem do kieliszka nos, i nie poczułem nic. Tak po prawdzie to prawie nic, jakiś nieokreślony zapach, na tyle słaby, że nie da się rozpoznać wyraźnych nut. Zakręciłem, wsadziłem nos raz jeszcze i poczułem zapach wody w której kiedyś myto letnie owoce a potem przelano ją do drewnianej miski i skropiono alkoholem. W ustach też popłuczyny, tekstura wody, nadmierna kwasowość i piekący gorzko pikantny posmak." (Z bloga "BLURPPP".)
     Tak oto kończą się poszukiwania informacji o winie. Dwie opinie, skrajne jak woda i ogień. Wyjście tylko jedno - spróbować samemu. Otóż spróbowałem.

     Pochmurny dzień na wsi mazowieckiej, a na dodatek zepsuł się twardy dysk z filmami, które chcieliśmy obejrzeć. No to trzeba było jakoś ten dzień naprawić. Otwieramy Pillastro Primitivo 2010 i...
     Początek - dokładnie jak u autora bloga "Blurppp": zapach nijaki (tak bardzo nijaki, że musiałem sprawdzić dwa razy), smak wodnisty. Ale nieprzyjemnego alkoholowego smaku też nie poczułem, "piekącego gorzko-pikantnego posmaku" - ani śladu. Raczej coś jak kompot - a na etykiecie jak byk, że 13,5% alkoholu!
     Wino w butelce pojawiło się gdzieś tak pół godziny później. Jako że Magda na więcej niż kieliszek tego dnia ochoty nie miała, a mnie się nigdzie nie spieszyło, powolne sączenie trwało aż do wieczora. I z każdym łykiem było lepiej. Wino nabierało sensu, czyli aromatu i smaku. Dla mnie wniosek prosty - kolejny raz trafiłem na wino, które wymaga długiego napowietrzenia. Drugą butelkę przeleję do dekantera i zostawię na godzinkę czy dwie. I jeżeli wówczas przy pierwszym łyku potwierdzą się moje spostrzeżenia, powiem, że lubię Pillastro Primitivo.
     Na koniec parę uwag. Po dłuższym czasie od otwarcia butelki wino okazało się bardzo łagodne, wręcz "słodkie" (bardzo niska kwasowość), delikatne, gładkie, w smaku nieco wiśniowo-dymne, z jakimś śladem czegoś w rodzaju wanilii - może to dało wrażenie owej słodyczy? Z pewnym trudem wyobrażam sobie picie tego wina przy jedzeniu (no może potężny stek wołowy byłby na miejscu). Dla mnie to jedno z tych win, które najlepiej smakują same, pite powoli, bez pośpiechu. Przeczytałem z ciekawości więcej opinii, przede wszystkim pisanych przez Brytyjczyków - są równie skrajne jak te zacytowane na początku. Czyżby było tak bardzo specyficzne w smaku, że powoduje takie różnice w odczuciach? Mnie się wydawało jednym z tych win, które powinny smakować zdecydowanej większości - ale może tylko mi się wydawało.