"Zachwycające
włoskie primitivo. Jeden łyk wystarczy, aby wino to uwiodło jedwabistością i
miękkością owocu charakterystyczną dla najbardziej powabnych włoskich
win." (Z głębin netu, nie wiem skąd - mniejsza o to, bo to zdanie
przetłumaczono z angielskiego, widziałem oryginał.)
"Włożyłem do
kieliszka nos, i nie poczułem nic. Tak po prawdzie to prawie nic, jakiś
nieokreślony zapach, na tyle słaby, że nie da się rozpoznać wyraźnych nut.
Zakręciłem, wsadziłem nos raz jeszcze i poczułem zapach wody w której kiedyś
myto letnie owoce a potem przelano ją do drewnianej miski i skropiono
alkoholem. W ustach też popłuczyny, tekstura wody, nadmierna kwasowość i
piekący gorzko pikantny posmak." (Z bloga "BLURPPP".)
Tak oto kończą się poszukiwania informacji
o winie. Dwie opinie, skrajne jak woda i ogień. Wyjście tylko jedno - spróbować
samemu. Otóż spróbowałem.
Pochmurny dzień na wsi mazowieckiej, a na
dodatek zepsuł się twardy dysk z filmami, które chcieliśmy obejrzeć. No to
trzeba było jakoś ten dzień naprawić. Otwieramy Pillastro Primitivo 2010 i...
Początek - dokładnie jak u autora bloga
"Blurppp": zapach nijaki (tak bardzo nijaki, że musiałem sprawdzić
dwa razy), smak wodnisty. Ale nieprzyjemnego alkoholowego smaku też nie
poczułem, "piekącego gorzko-pikantnego posmaku" - ani śladu. Raczej
coś jak kompot - a na etykiecie jak byk, że 13,5% alkoholu!
Wino w butelce pojawiło się gdzieś tak pół
godziny później. Jako że Magda na więcej niż kieliszek tego dnia ochoty nie
miała, a mnie się nigdzie nie spieszyło, powolne sączenie trwało aż do
wieczora. I z każdym łykiem było lepiej. Wino nabierało sensu, czyli aromatu i
smaku. Dla mnie wniosek prosty - kolejny raz trafiłem na wino, które wymaga
długiego napowietrzenia. Drugą butelkę przeleję do dekantera i zostawię na
godzinkę czy dwie. I jeżeli wówczas przy pierwszym łyku potwierdzą się moje
spostrzeżenia, powiem, że lubię Pillastro Primitivo.
Na koniec parę uwag. Po dłuższym czasie od
otwarcia butelki wino okazało się bardzo łagodne, wręcz "słodkie"
(bardzo niska kwasowość), delikatne, gładkie, w smaku nieco wiśniowo-dymne, z jakimś
śladem czegoś w rodzaju wanilii - może to dało wrażenie owej słodyczy? Z pewnym
trudem wyobrażam sobie picie tego wina przy jedzeniu (no może potężny stek wołowy byłby na miejscu). Dla mnie to jedno z tych
win, które najlepiej smakują same, pite powoli, bez pośpiechu. Przeczytałem z
ciekawości więcej opinii, przede wszystkim pisanych przez Brytyjczyków - są
równie skrajne jak te zacytowane na początku. Czyżby było tak bardzo
specyficzne w smaku, że powoduje takie różnice w odczuciach? Mnie się wydawało
jednym z tych win, które powinny smakować zdecydowanej większości - ale może
tylko mi się wydawało.