Na początku używania czytnika zwracałem
uwagę jedynie na treść czytanej książki i wygodę użytkowania urządzenia. Co do
tego drugiego nadal nie mam wątpliwości. Kindle czyta praktycznie tylko własny
format MOBI (bo PRC i AZW to właściwie to samo co MOBI, a wygoda używania PDF
jest co najmniej dyskusyjna), ale okazało się, że nie jest to żadne
ograniczenie. Wszystkie (no, prawie, bo nie wordowski DOC) inne formaty dają się
łatwo przekonwertować do MOBI programem Calibre. Dotychczas miałem do czynienia
z konwersją do MOBI formatów EPUB, FB2 i LIT. Poszło jak z płatka. Czytniki
innych firm czytają więcej formatów, ale mają inne wady. Na przykład, ostatnio
przyglądałem się urządzeniu pod nazwą Onyx Boox A62S Evolution. Nieźle wygląda,
ma slot na karty SD, można słuchać (!) książek audio, nawet jest dotykowy
(dotykamy nie palcem, tylko rysikiem), kosztuje sporo mniej, niż najtańszy
Kindle. Ale... Po pierwsze, trzeba zapomnieć o niesamowicie wygodnym wysyłaniu
książek na urządzenie mailem albo przez program Send-to-Kindle, bo A62S nie ma
WiFi. Po drogie, waga i wymiary: A62S waży 298 g, Kindle Classic - 169 g, A62S
ma wielkość 197 x 124 x 11,6 mm, Kindle Classic 165 x 114 x 8 mm. (dane o A62S - ze strony www.onyx-boox.com). Ja bardzo często przy czytaniu trzymam Kindla jedną ręką,
w powietrzu. W takiej sytuacji waga i wielkość jednak mają znaczenie, a różnica jest spora. A poza tym
w Kindlu zastosowano chyba lepsze czcionki, więc czyta się jakoś tak wygodniej.
Jednak jest to chyba rozmowa o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami
Wielkiej Nocy, bo ten, kto zaczął czytać na Onyksie Boox A62S i przyzwyczaił
się, może stwierdzić, że za nic w świecie nie zamieni go na inny czytnik.
Być może wszystko się zmieni za jakiś
czas. Możliwe, że ktoś skonstruuje i wypromuje znacznie lepsze od amazonowego
Kindla urządzenie. I bardzo dobrze. A może pozostanie tak, jak jest dzisiaj:
Amazon ze swoim stadkiem Kindli zajmuje wobec konkurencji pozycję podobną do
Apple. Bo mamy Kindle - i wszystkie inne czytniki z ekranami e-ink. To tak, jak
iPhone wobec całej reszty smartfonów, iPod wobec wszystkich innych odtwarzaczy.
Ale na dzisiaj - nadal nie zamienię kindelka na nic innego, bo na razie za
bardzo nie ma na co.
Jedyne, o czym mógłbym pomyśleć, to
czytnik z podświetleniem. Właściwie, "podświetlenie" jest w tym
przypadku kompletnie nieodpowiednim słowem, bo sugeruje, że - jak w tablecie -
mamy do czynienia ze światłem przechodzącym. A w Kindle Paperwhite czy Boox
AngelGlow tekst czytamy w świetle odbitym. Świecą diody, umieszczone pod ramką
urządzenia, a nie pod ekranem. No to może "doświetlanie"? Tak czy
owak, jedynie to mogłoby mnie zainteresować. Ale, po pierwsze, mam do Kindla
lampkę, która zupełnie dobrze oświetla ekran, a po drugie, użyłem jej
dotychczas raz, bo wolę czytać na siedząco, w kuchni, pod lampą. No to po co
przepłacać?
Zauważyłem, że co pewien czas ktoś zagląda
do starego wpisu o akcesoriach do Kindla. Mając już kilka miesięcy doświadczenia,
powiem, że z całą pewnością przydaje się porządna, sztywna okładka, która po
prostu chroni urządzenie. A poza tym trochę komfortu doda stojak-podpórka, na przykład takie coś:
i lampka, na przykład taka:
(chyba że mamy
już Paperwhite). To pierwsze znakomicie sprawdza się przy jedzeniu, o czym nie
należy mówić dzieciom, bo przy jedzeniu się nie czyta, prawda? A co do lampki -
patrz wyżej, każdy decyduje sam. A poza tym to potrzebne są książki, książki,
książki...
A propos: strasznie mnie denerwują źle
sformatowane książki (mówię, oczywiście, o postaci elektronicznej). Ostatnio
miałem do czynienia z takimi. Wszystko wskazuje, że pliki w czytnikowych
formatach były tępą konwersją z formatu PDF. Znalazłem na to tylko jedno
lekarstwo: ponowna konwersja, ale do RTF, a następnie usunięcie (w Wordzie) zbędnych
elementów formatujących, w dużej mierze przy pomocy funkcji "znajdź -
zastąp". Na koniec jeszcze uruchomienie spell-checkera, poprawienie tego,
co trzeba - i w ten sposób po 2-3 godzinach mamy w miarę przyzwoicie
przygotowany tekst w formacie RTF, który Calibre wdzięcznie konwertuje do MOBI.
Co prawda, pytanie o to, czy warto było poświęcić te 2-3 godziny, na razie pozostaje bez odpowiedzi, bo do książki zabiorę się dopiero za jakiś czas, ale
przynajmniej ukoiłem ból, który zawsze rodzi we mnie widok źle sformatowanego
tekstu.
A teraz - spać! Jutro wcale nie sobota,
tylko czwartek, a dzisiejsze spotkanie z dawnymi kolegami z Formiki może nie
było zbyt długie, ale za to napełnione, jakby to powiedzieć, właściwą treścią.
Męska wódka pod kabanosy, żółty ser i ogórek prosto ze słoika...