"Taniec Delhi" (film) - Iwan Wyrypajew

4 lut 2013


     Wszyscy umrzemy. Mało odkrywcze, ale tę właśnie prawdę odkrywamy na nowo, oglądając "Taniec Delhi" Iwana Wyrypajewa z Karoliną Gruszką w głównej roli. Chociaż właściwie trudno powiedzieć, że ktoś w "Tańcu" gra główną, a ktoś drugoplanową rolę. Są chyba same główne. Nawet postać, która w ogóle nie pojawia się i jest jedynie wspominana, też jest bardzo ważna.
     Teatralny patos i nieprzekonywujące myśli filozoficzne, podane w formie monologów, napisanych przez Wyrypajewa i odczytywanych na głos przez piątkę aktorów. Kazanie na pięć głosów. I na koniec: żarliwy mesjanistyczny patos "Tańca Delhi" opada do poziomu biesiadnej improwizacji, wypowiedzianej przez człowieka o subtelnym odczuwaniu, ale mało czytającego. Te trzy zdania - to skrót recenzji filmu "Taniec Delhi" autorstwa Wasilija Koreckiego (www.timeout.ru).

     Zabawne, ale właściwie z panem Koreckim się zgadzam. Tyle że dla mnie to wszystko nie oznacza nic złego. Gdy zacząłem oglądać film, miałem pewne obawy, że nie wytrzymam maniery, w jakiej film został zrobiony. A po kilku minutach - wciągnęło, i to jak! Nie bardzo lubię eksperymenty formalne, a w tym filmie wcale mi to nie przeszkadzało. Postaram się w skrócie powiedzieć, CO mi nie przeszkadzało.
     Jedno, niezmienne miejsce: aktorów widzimy zawsze, przez całe półtorej godziny na tle białej szpitalnej ściany, wyłożonej kafelkami. Kamera prawie nie zmienia pozycji. Dekoracje? Można uznać, że ich nie ma, prócz wspomnianej ściany i szpitalnej kozetki, na której siedzą aktorzy. Duże fragmenty tekstu powtarzają się po kilkakroć. No i to, co na początku sprawiło mi największą trudność: apsychologiczne podejście do tekstu, bez wcielania się w postać, bez odgrywania jej. Robi to wrażenie uczestniczenia w jakiejś dziwnej próbie, kiedy aktorzy po raz pierwszy zapoznają się z tekstem. Jednak nie jest tak cały czas, bo w kilku momentach pojawiają się emocje, na przykład, śmiech w reakcji na rozmowę o raku. I nie wiem, czy to świadomy zabieg autora/reżysera, czy też aktorzy nie wytrzymali napięcia i od zdystansowanego recytowania tekstu przechodzili do jego odgrywania.
     I to wszystko naprawdę nie przeszkadzało. Nie przeszkadzało w odebraniu treści najważniejszej, bo mówiącej (a może pytającej) o śmierci bliskiej osoby, przeżywaniu tej śmierci, o miłości, o tym, jak pogodzić się ze światem, w którym jest dużo zła, o Bogu, o sercu, o współczuciu.
     Film, podobnie jak wcześniej zrealizowana wersja teatralna, podzielony jest na siedem części, które autor określa jako "Film 1", "Film 2" itd. Sytuacje, o których jest mowa w poszczególnych częściach, są zmienne: w pierwszej grana przez Gruszkę Katarzyna dowiaduje się o śmierci matki, w innej jej matka jednak nie umiera, jeszcze w innej samobójstwo popełnia żona mężczyzny, którego kocha Katarzyna, w kolejnej umiera sama Katarzyna… Coś w rodzaju siedmiu równoległych rzeczywistości.
     Tekst niesie banalne na pierwszy rzut oka prawdy, o których ludzie rozmawiają "od zawsze". Ale trochę inaczej, bo świat, w który jesteśmy dziś uwikłani, jest inny niż świat, który oglądali starożytni. Odniosłem wrażenie, że pewna pompatyczność tekstu w pomieszaniu z "kuchennym" filozofowaniem jest dla Wyrypajewa narzędziem, wytwarzającym dystans. A ten dystans pozwala na chłodniejszy, mniej emocjonalny odbiór.
     Świetnie mówiąca po rosyjsku Karolina Gruszka jest bardzo dobra w swojej roli. Zresztą wszyscy aktorzy poradzili sobie doskonale. Andriej Samsonow napisał niezłą muzykę, do której dołączona została piosenka w wykonaniu legendy rosyjskiego rocka Borysa Griebienszczikowa (grupa "Akwarium"). Co ciekawe, Samsonow zezwolił na bezpłatne rozpowszechnianie swojej muzyki w internecie.
     Nie tak dawno w cyklu "Teatr telewizji na żywo" pokazywano "Iluzje" Wyrypajewa w reżyserii Agnieszki Glińskiej. Z jakiegoś powodu nie udało mi się tego obejrzeć. Teraz, po "Tańcu Delhi", chciałbym.