Wszyscy umrzemy. Mało odkrywcze, ale tę właśnie
prawdę odkrywamy na nowo, oglądając "Taniec Delhi" Iwana Wyrypajewa z
Karoliną Gruszką w głównej roli. Chociaż właściwie trudno powiedzieć, że ktoś w
"Tańcu" gra główną, a ktoś drugoplanową rolę. Są chyba same główne.
Nawet postać, która w ogóle nie pojawia się i jest jedynie wspominana, też jest
bardzo ważna.
Teatralny patos i nieprzekonywujące myśli
filozoficzne, podane w formie monologów, napisanych przez Wyrypajewa i
odczytywanych na głos przez piątkę aktorów. Kazanie na pięć głosów. I na
koniec: żarliwy mesjanistyczny patos "Tańca Delhi" opada do poziomu
biesiadnej improwizacji, wypowiedzianej przez człowieka o subtelnym odczuwaniu,
ale mało czytającego. Te trzy zdania - to skrót recenzji filmu "Taniec
Delhi" autorstwa Wasilija Koreckiego (www.timeout.ru).
Zabawne, ale właściwie z panem Koreckim się
zgadzam. Tyle że dla mnie to wszystko nie oznacza nic złego. Gdy zacząłem oglądać
film, miałem pewne obawy, że nie wytrzymam maniery, w jakiej film został
zrobiony. A po kilku minutach - wciągnęło, i to jak! Nie bardzo lubię
eksperymenty formalne, a w tym filmie wcale mi to nie przeszkadzało. Postaram
się w skrócie powiedzieć, CO mi nie przeszkadzało.
Jedno, niezmienne miejsce: aktorów widzimy
zawsze, przez całe półtorej godziny na tle białej szpitalnej ściany, wyłożonej
kafelkami. Kamera prawie nie zmienia pozycji. Dekoracje? Można uznać, że ich
nie ma, prócz wspomnianej ściany i szpitalnej kozetki, na której siedzą
aktorzy. Duże fragmenty tekstu powtarzają się po kilkakroć. No i to, co na
początku sprawiło mi największą trudność: apsychologiczne podejście do tekstu, bez
wcielania się w postać, bez odgrywania jej. Robi to wrażenie uczestniczenia w
jakiejś dziwnej próbie, kiedy aktorzy po raz pierwszy zapoznają się z tekstem.
Jednak nie jest tak cały czas, bo w kilku momentach pojawiają się emocje, na
przykład, śmiech w reakcji na rozmowę o raku. I nie wiem, czy to świadomy
zabieg autora/reżysera, czy też aktorzy nie wytrzymali napięcia i od
zdystansowanego recytowania tekstu przechodzili do jego odgrywania.
I to wszystko naprawdę nie przeszkadzało.
Nie przeszkadzało w odebraniu treści najważniejszej, bo mówiącej (a może
pytającej) o śmierci bliskiej osoby, przeżywaniu tej śmierci, o miłości, o tym,
jak pogodzić się ze światem, w którym jest dużo zła, o Bogu, o sercu, o
współczuciu.
Film, podobnie jak wcześniej zrealizowana
wersja teatralna, podzielony jest na siedem części, które autor określa jako
"Film 1", "Film 2" itd. Sytuacje, o których jest mowa w
poszczególnych częściach, są zmienne: w pierwszej grana przez Gruszkę Katarzyna
dowiaduje się o śmierci matki, w innej jej matka jednak nie umiera, jeszcze w
innej samobójstwo popełnia żona mężczyzny, którego kocha Katarzyna, w kolejnej
umiera sama Katarzyna… Coś w rodzaju siedmiu równoległych rzeczywistości.
Tekst niesie banalne na pierwszy rzut oka
prawdy, o których ludzie rozmawiają "od zawsze". Ale trochę inaczej,
bo świat, w który jesteśmy dziś uwikłani, jest inny niż świat, który oglądali
starożytni. Odniosłem wrażenie, że pewna pompatyczność tekstu w pomieszaniu z
"kuchennym" filozofowaniem jest dla Wyrypajewa narzędziem,
wytwarzającym dystans. A ten dystans pozwala na chłodniejszy, mniej emocjonalny
odbiór.
Świetnie mówiąca po rosyjsku Karolina
Gruszka jest bardzo dobra w swojej roli. Zresztą wszyscy aktorzy poradzili
sobie doskonale. Andriej Samsonow napisał niezłą muzykę, do której dołączona
została piosenka w wykonaniu legendy rosyjskiego rocka Borysa Griebienszczikowa
(grupa "Akwarium"). Co ciekawe, Samsonow zezwolił na bezpłatne
rozpowszechnianie swojej muzyki w internecie.
Nie tak dawno w cyklu "Teatr
telewizji na żywo" pokazywano "Iluzje" Wyrypajewa w reżyserii
Agnieszki Glińskiej. Z jakiegoś powodu nie udało mi się tego obejrzeć. Teraz,
po "Tańcu Delhi", chciałbym.