Opinia i uzasadnienie

13 lut 2013

     Myślę, że powinienem się powstrzymać - w przyszłości - od wyrażania swoich opinii na temat niektórych spraw. Przede wszystkim o muzyce, książkach, filmach oraz o, powiedzmy, wydarzeniach i zjawiskach z dziedziny kultury i sztuki. Nie tak, żeby zupełnie nie wypowiadać się na te tematy, ale czynić to znacznie bardziej oględnie, niż dotychczas.

     Przecież nie jestem w żadnej z tych dziedzin znawcą, specjalistą. Mogę jedynie powiedzieć, że, na przykład, pewna książka mi się podobała lub nie podobała, i uzasadnić dlaczego. Bo zawsze mi się wydawało, że na tym polega istota rzeczy - uzasadnić. A bardzo często okazuje się, że mój odbiór jest, delikatnie mówiąc, inny, niż większości moich znajomych. I nic złego w tym by nie było, gdyby nie to, że ludzie słyszą opinię, ale ignorują uzasadnienie. No i wychodzi taka sytuacja: rozmowa schodzi na jakiś serial telewizyjny, mówię, że widziałem jeden odcinek i mnie nie zainteresował, bo… (tu następuje uzasadnienie). W odpowiedzi słyszę: "Ty chyba głupi jesteś! Przecież to jeden z najlepszych seriali w historii telewizji!" Naprawdę, tak odbywała się rozmowa! Tego "głupiego" przyjąłem jako figurę retoryczną, nie obraziłem się. Ale do jasnej cholery, co to znaczy, że to "najlepszy serial"? Dlaczego? Co ma takiego, że jest lepszy od innych? Ba, od wszystkich innych!
     Staram się nie przyczepiać etykietek, pozbawionych treści, staram się uzasadnić - a tu słyszę bezapelacyjne "najlepszy", "najgorszy", że nie zrozumiałem, że jestem na coś tam nie dość wrażliwy. I co z tym zrobić? Ano nie rozmawiać dalej na ten temat. No i powiedziałem dla świętego spokoju, że może nie byłem w nastroju, że może nie skupiłem się dostatecznie.
     Grzeszę skłonnością do przekazywania swoich uzasadnień w sposób uproszczony, czasem drastycznie uproszczony. Przez wiele lat uważałem, że to służy natychmiastowemu wejściu wgłąb sprawy, z pominięciem mniej istotnych szczegółów. Myliłem się. Na ogół wywołuje to reakcję bardziej negatywną, niż mógłbym się spodziewać. Najwyraźniej jest to odbierane jako opinia właśnie, a nie jako uzasadnienie.
     Wielu ludziom podobają się książki pani E.L. James. Trudno, mnie nie. Nie będę powtarzał tego, o czym już kiedyś napisałem, starając się nie przesadzić z krytyką. Ale jedno muszę jeszcze dorzucić. Owszem, wcześniej w szerokim dostępie nie istniała żadna tego rodzaju książka. Egzotyka erotyczna, pozory odważnego podejścia do tematu, no i sam temat - wywołujący zaciekawienie przez to, że jest swoistym tabu. Przecież na co dzień zbyt otwarcie o takich sprawach się nie mówi. I to wszystko prawda. Ale książka, utwór, dzieło literackie nie bardzo daje się rozdzielić na warstwy, które oceniamy zupełnie oddzielnie. Książka istnieje jako całość. A całość się nie udała, właśnie jako kompletne dzieło. Ekscytująca odwaga w podjęciu tematu nie wystarczy. I - traktując to jako przykład - o to mi chodzi, a nie o powiedzenie "to jest zła książka i już".
     Jeżeli mówię, że coś mnie nie zainteresowało, to na ogół staram się dodać, dlaczego (a jeżeli zainteresowało - to też). Niestety, w sytuacji, gdy większość to coś odbiera pozytywnie, zwykle nie mam możliwości nic dodać, bo do tego potrzebna jest rozmowa, a nie tylko wznoszenie okrzyków "wspaniałe!", "super!", "świetne!" Rozmowa zaś zakłada podjęcie próby zrozumienia rozmówcy, a nie tylko na powtarzaniu mu, że nie ma racji. Tu chyba ujawnia się pewna nasza wada: w rozmowie, w dyskusji dążymy do zwycięstwa, do pokonania przeciwnika, a nie do podzielenia się przemyśleniami, które, po skonfrontowaniu, czasami mogłyby dać pewną nową jakość, pozwoliłyby (być może) po prostu więcej zrozumieć. No i na koniec: brak zainteresowania nie jest negatywną opinią. Tego nawet nie warto uzasadniać.