Dla mnie lato - to czerwiec, lipiec i sierpień. Tak mi zostało z dzieciństwa. W związku z tym oczekuję letniej pogody od pierwszego dnia czerwca aż do ostatniego dnia sierpnia. Nie mam nic przeciwko letniej pogodzie nawet od kwietnia do października, ale to tylko pogoda, a lato - to jak wyżej.
A tu co? Ano właściwie nie wiadomo co. Zima była długa, z okropnie przeciągniętą końcówką - no nijak nie mogła się skończyć. Łagodnego przejścia do wiosny, jak i samej wiosny prawie nie było. To było kilka dni, a potem przyszła zapowiedź lata. Ale na zapowiedzi na razie się skończyło. Już czerwiec, a temperatury są takie nie przesadne, no i ta ilość wody, która z góry się leje... No ile można?! Co prawda, na długi weekend (ten na Boże Ciało) ja osobiście narzekać nie mogę. Może bez upałów, ale było przez trzy dni ładnie (prawie), a padać tak naprawdę zaczęło w niedzielę po obiedzie. No, jeszcze którejś nocy lało, ale to się nie liczy.
Jednak piwo, którym się raczę prawie wyłącznie latem, smakowałoby mi dużo bardziej, gdyby pogoda była nieco bardziej stabilna. No i nie musiałbym ciągle myśleć o chowaniu grilla pod dach, żeby nie zardzewiał.
No, ale nawet przy takiej pogodzie lato nastraja mnie w sposób szczególny: liczą się tylko weekendy. Od poniedziałku rano przyjmuję formę przetrwalnikową, w niej przebywam do godziny 16:00 w piątek - i na wieś! Może mi się za parę tygodni znudzi, ale na razie myślę tylko o tym. Jakoś przez zimę strasznie wygłodniałem na pobyt na wsi. Nawet jeżeli pada - w końcu można na zadaszonym ganku siedzieć z książką (a dokładniej - z Kindlem) nawet w czasie deszczu. A zapas książek na lato mam spory. Jakiś czas temu przerwałem "Morfinę", więc muszę skończyć, nijak nie mogę doczytać Feynmana, bo ni to kiepsko napisane, ni to źle przetłumaczone... "Wrony w Ameryce", "Wałkowanie Ameryki", "Lubiewo", "Kraina wódki", ze trzy książki Hugo-Badera, "Ja, Urbanator", "Miłość oraz inne dysonanse" (bardzo obiecujący tytuł) i sporo innych - nic, tylko zaszyć się na wsi i czytać, czytać. Byle wątroba wytrzymała, bo piwa nie zabraknie. Chociaż... Przychodzę do mojego ulubionego sklepiku na środku wsi, proszę o wymianę pustych na pełne - i co słyszę? Ano słyszę, że jest tylko "Tyskie Klasyczne". A ja lubię "Gronie". Katastrofa zaiste! No i musiałem przez cały weekend pić "Klasyczne". Ciężko było, jednak dałem radę. Ale już następnym razem było normalnie, bo dowieźli "Gronie".
Trawa rośnie w tym roku tak, że aż słychać, więc w najbliższy weekend będzie dzielenie czasu między koszenie i czytanie. I tu mamy kolejną zaletę Kindla: jest na tyle lekki, że trzymam go w lewej ręce, a prawą przeznaczam na trzymanie kufla. No to do książek, rodacy!