Joseph Castan Corbieres Reserve 2010

14 kwi 2013


     Po prostu nabrałem ochoty na kieliszek (albo dwa) wina. Po dojrzałym namyśle uznałem, że trzeba otworzyć coś, czego nie znam. A w szczególności nie znam francuskich win. No to Joseph Castan Corbieres Reserve 2010!
     Langwedocja, południe Francji. Stamtąd blisko już do Pirenejów i do Hiszpanii. Otwieram butelkę, nalewam, próbuję. Zapach i smak sugerują… malbec. Jakie malbec? Przecież na etykiecie jak byk: carignan, syrah i grenache. Ale słowo daję, gdyby ktoś dał mi kieliszek i kazał powiedzieć, skąd to wino, to powiedziałbym, że z Argentyny.
     No dobrze, pachnie jak malbec, smakuje jak malbec - w tym akurat nic złego. Po chwili już było wiadomo, że nie malbec, bo okazało się - nie wiem, jak to określić - twardsze? bardziej "suche"? Specjalnych subtelności jak zwykle nie wyczułem, ale w zapachu jeżyny, może trochę porzeczki, w smaku - też. I tuż po smaku owoców pojawiło się coś przykrego - alkohol. Dość brutalny, wręcz piekący na podniebieniu. Szkoda. Ogólne wrażenie - niezłe, może nieco ciężkawe, ale wrażenie psuje ten alkohol. Co prawda, godzinę po otwarciu butelki jest nieco lepiej, ale tylko "nieco", nie do końca.
     Specjaliści twierdzą, że Langwedocja produkuje wina supermarketowe. Może i tak. Ale to konkretne trochę mnie zawiodło. Liczyłem na coś innego, bo wreszcie za oknem wiosna. Ale to wcale nie znaczy, że zaraz nie naleję sobie kolejnego kieliszka...