Prawie tydzień zwlekałem z opisaniem
wrażeń z "Atlasu chmur" jako filmu (bo o książce już było). Przede
wszystkim - idźcie i oglądajcie! Na pewno warto. Dwie i pół godziny filmu, a
druga co do ważności przy odbiorze kultury i sztuki część ciała nie ucierpiała.
Nawiasem mówiąc, to dla mnie ważne kryterium oceny filmów: po seansie dupa boli
- znaczy się, film był nie bardzo (bo fotele w nowoczesnych kinach są w miarę
przyzwoite).
Po tych kilku dniach dochodzę do wniosku,
że, być może, film zrobiłby na mnie nawet większe wrażenie, gdybym nie czytał
książki. Może, ale nie jestem pewien. Filmowi trudno jest cokolwiek zarzucić,
ale kto wie, może wyszedłbym z kina nie tylko zadowolony, ale i lekko
oszołomiony.
Wielu miłośników kina wypowiada się o
"Atlasie chmur" w samych superlatywach, używając takich słów, jak
"magiczny, ponadczasowy", a nawet "arcydzieło"... Chyba
trochę nadmiar entuzjazmu. Ale na pewno bardzo dobrze się ogląda. Technicznie -
świetny pod każdym względem. Bardzo dobry montaż, doskonałe zdjęcia, piękna
muzyka. No i charakteryzacja... Charakteryzacja zrobiła na mnie ogromne
wrażenie. Warto posiedzieć kilka minut dłużej i pooglądać napisy. Właśnie
pooglądać, bo na ekranie pojawiają nazwiska aktorów i ich ucharakteryzowane
twarze. I dopiero wtedy się rozumie, że wcale nie wszędzie ich rozpoznaliśmy.
No dobrze, a co z treścią? Na pewno nie było łatwo zrobić scenariusz z książki. Konieczność pozostawienia w dialogach czy narracji zaledwie paru procent tekstu oryginalnego skutkuje uproszczeniem i pewną banalizacją, a czasem patosem. Jednak to jest, po pierwsze, słabo wyczuwalne, bo dobrze maskowane widowiskowością, sposobem ułożenia poszczególnych sekwencji i świetnym rytmem montażu, a po drugie, zauważalne przede wszystkim dla tych, którzy wcześniej przeczytali książkę (a takich jest bardzo niewielu). Mnie akurat znajomość książki pomogła nie zgubić się w żadnym momencie, ale niczego nie zepsuła (z tą jedną małą wątpliwością, o której napisałem wyżej). Jedynie końcowa sekwencja, która dzieje się poza naszą planetą i której - o ile pamiętam - nie ma w książce, wydała mi się niepotrzebna. Ale nie na tyle, żebym czynił z tego poważny zarzut. Poza tym film dobrze przekazuje treść i sens książki. Rozłożenie akcentów każdy, kto ją czytał, może mieć własne, ale trudno, musimy, oglądając film, w pewnym stopniu przychylić się do wizji reżysera, scenarzysty, operatora, twórcy muzyki, ekipy montażowej - no i aktorów. To oni ponoszą lwią część odpowiedzialności za to, jak postrzegamy całość.
W paru umieszczonych w necie opiniach
spotkałem zarzut, że nie wszystkie wątki się dobrze zazębiają. To prawda, ale
to nie powinno być zarzutem. D. Mitchell nie napisał książki w taki sposób, że
wszystko łączy się ze wszystkim w sposób prosty i oczywisty, a logika tych
połączeń jest różna w różnych wątkach i fragmentach. Przykład - znamię w
kształcie komety. To połączenie jest niteczką, która wcale nie idzie równolegle
do innych. Czym jest - niech każdy sam sobie wymyśli.
Zamierzam obejrzeć "Atlas chmur"
jeszcze raz, co najmniej. Patrząc na ekran chłodniej, przyglądając się aktorom,
montażowi, wsłuchując się w rytm narracji. Bo film zrobili prawdziwi fachowcy
od kina i taki sposób oglądania na pewno pozwoli dostrzec masę drobiazgów,
smaczków, które umknęły w kinie pod naporem ogromnej masy wrażeń. Książkę
zapewne też jeszcze kiedyś będę czytał. Chcę też posłuchać muzyki - bardzo mi
się podobała, więc ciekaw jestem, jak brzmi "na sucho", bez obrazu.
Bilety do kina były prezentem imieninowym
od Asi. Dziękuję! Zresztą i jej, i Magdzie film również się podobał, o czym
mieliśmy okazję porozmawiać natychmiast po seansie, przy kawie - Irish coffee
było doskonałym dodatkiem do tej rozmowy. Swoją drogą, po raz kolejny
zastanawiałem się nad zamówieniem espresso kopi luwak, ale cena wciąż mnie
odstrasza...
Tak całkiem na koniec - kilka opinii o
"Atlasie chmur" z www.filmweb.pl (pisownia oryginalna):
Polecam
każdemu... komedia, dramat, SF, akcja. Zwroty akcji, fabuła, świetna gra
aktorów, widziałem go 2 razy a i obejrzę na pewno po raz trzeci z lektorem.
~~ * ~~
APEL!!!!!!!
Ludzie, którzy
oglądaliście ten film, nie rekompensujcie poniesionych z tego powodu krzywd
wypisując pozytywne recenzje. Nie wysyłajcie bliźnich do kin by tak jak Wy
męczyli się tym prawie trzygodzinnym filmem o niczym. Nie na tym polega
solidarność w bólu, że samemu go doświadczając aplikujemy go innym.
~~ * ~~
O filmie: -
zdjęcia, efekty, muzyka, kostiumy, charakteryzacja OK
- z wielu wątków
tylko ten o dziadku wydawcy OK (pozostałe zapowiadały się ciekawie, ale okazało
się, że są o niczym)
- powtarzane na
każdym kroku ,,prawdy absolutne" to ,,filozofia z dupy"
- nakręcony z
wielkim rozmachem film o niczym, który nie zadowoli ani fanów kina przygodowego,
ani kryminałów, ani SF, no chyba, że ktoś lubi gejowskie
melodramaty to
znajdzie coś dla siebie
DO WSZYSTKICH,
KTÓRZY OD FILMÓW WYMAGAJĄ CZEGOŚ WIĘCEJ NIŻ KOLOROWYCH OBRAZKÓW
ATLAS CHMUR TO
STRATA CZASU
~~ * ~~
DOBRY FILM :)
Przyznam, ze obejrzany po raz drugi, zasmakował jeszcze bardziej :) Genialny
montaż, nieprzypadkowy i przemyślany, ciekawie opowiedziane historie w różnych
stylach, smaczki z nawiązań, dobre aktorstwo - ja się nie nudziłam, ani za
pierwszym, ani za drugim razem :)
~~ * ~~
Piękny film.
Obsada, charakteryzacja i montaż na najwyższym poziomie. Ten film miał wszelkie
zadatki aby stać się arcydziełem na miare Matrixa lub perełką na miare
Pachnidła.
Nie doszukując
się w nim jakiś głębokich reflaksji uważam, że gdyby twórcom Atlasu Chmur wyszło
to co udało się w Pulp Fiction ( spójność wszystkich historii ) mielibyśmy
doczynienia z filmem wybitnym a tak oceniam go na bardzo dobry i troche za
długi.
~~ * ~~
"Atlas
chmur" to wspaniałe dzieło, dzięki któremu dostrzegłem rzeczy, których
wcześniej nie mogłem zauważyć. Polecam film, film który w pewnym stopniu
zmienił mój światopogląd i wizję przyszłości.
~~ * ~~
co za chłam,
szkoda czasu...
~~ * ~~
Przed seansem
radziłbym wyjarać z kilka gram myślę, że wtedy można chociaż troche ogaranać
ten film .
~~ * ~~
Mnie najbardziej
podobały się napisy końcowe. I bynajmniej nie dlatego, że film się skończył (no
może trochę), tylko że zobaczyłem kto kogo grał. I wtedy było takie wielkie
łaaaał. Bo o ile na przykład wychwyciłem wszystkie role Toma Hanksa, to nie
zauważyłem, że Hugo Weaving był pielęgniarką, a Hugh Granta wypatrzyłem tylko
raz!