19 gru 2012


O języku Severskiego, o nożu,
o pomnikach i o smutku

     Severski w zasadzie posługuje się dobrym językiem. Nie jest to język wyszukany, raczej prosty (ale nie ubogi), całkowicie poprawny i odpowiedni do treści książek. Autor nie nadużywa wulgaryzmów. Jest trochę powtórzeń, ale aż tak bardzo nie przeszkadzają w czytaniu i mogą być uznane za przejaw indywidualnego stylu autora. Wielokrotnie natrafiamy na zdania lub pojedyncze słowa w obcych językach, przede wszystkim rosyjskie. Z tego, co zauważyłem, w znakomitej większości przypadków ich użycie jest prawidłowe, choć kilka wstawek rosyjskich było dla mnie zagadką z punktu widzenia ich sensu w konkretnym kontekście.
     Czego nie jestem pewien, to użycie słowa "starszyna" w stosunku do Andrieja Trubowa. W "Nielegalnych" Severski nazywa go "starszym sierżantem", a potem najczęściej używa określenia "starszyna". Moim zdaniem, to niezupełnie to samo, choć bardzo blisko. No i nóż Trubowa, czyli "kizlyar" z dedykacją Putina. Dlaczego "kizlyar"? Po co ta angielska transkrypcja? Kizlar, i już. Przecież to nazwa miasta w Dagestanie, gdzie wytwarzane są znane na całym świecie i bardzo popularne w Rosji noże, w tym noże bojowe. Co prawda, wpisanie do Googla hasła "kizlar", a następnie przełączenie na grafikę daje nieco zaskakujący wynik: same dziewczyny! Rzecz w tym, że tureckie "kizlar" oznacza właśnie "dziewczyny". Nawiasem mówiąc, to jedna z hipotez pochodzenia nazwy miasta. A obrazek z nożem kizlarskim pojawia się dopiero na piątej stronie. No i dobrze, lepiej oglądać dziewczyny, niż noże.
     Wróćmy jednak do noża. Otóż sama wytwórnia znakuje swoje wyroby podwójnie: rosyjskim "КИЗЛЯР" i pisanym łacinką "KIZLYAR". Czyli autor jest niby w pełni usprawiedliwiony. Ale sądzę, że wystarczyłoby napisać "kizlyar" raz, wyjaśnić, że to marka, krótko wyjaśnić, czym jest nóż kizlarski (tym bardziej, że Severski chętnie dorzuca takie szczypty detali dla uwiarygodnienia informacji) i dalej już nie używać tego dziwnie wyglądającego turecko-angielskiego łamańca. IMHO...

     Natomiast nazwa miasta Kizlar wywołuje u mnie łańcuszek skojarzeń. Otóż w Kizlarze urodził się książę Piotr Bagration, generał, który zmarł kilkanaście dni po bitwie pod Borodino w wyniku odniesionych ran. Bagration ostatnie lata życia spędził w Sankt-Petersburgu, pod koniec mieszkając na Newskim. We wrześniu tego roku odsłonięto pomnik Bagrationa. Ten fakt ma dość istotne znaczenie, bo trzeba pamiętać, że rosyjski generał, książę Piotr Bagration, był Gruzinem, a pomnik powstał za pieniądze gruzińskiego biznesmena Aleksandra Ebralidze, działającego w Petersburgu. Ten sam Ebralidze sfinansował wcześniej napisanie, wydanie i tłumaczenie na gruziński książki o Bagrationie (oryginalnie książka została napisana po rosyjsku).
     Miejsce, gdzie postawiono pomnik Bagrationa, jest nieco odsunięte od głównego turystycznego szlaku przez centrum miasta. Jego "koledzy" spod Borodina, generał-feldmarszałek Goleniszczew-Kutuzow i generał-feldmarszałek Michael Andreas Barclay de Tolly, pomnikami zostali uhonorowani jeszcze w 1837 roku. Obaj stoją przed soborem Kazańskim, czyli soborem Kazańskiej ikony Matki Bożej w Petersburgu, przy Newskim. Po drugiej stronie Newskiego znajduje się wylot ulicy o nazwie Małaja Koniuszennaja. Na samym końcu tej ulicy (wówczas nazywała się inaczej: ul. Zofii Pierowskiej - to ta, co kierowała zabójstwem Aleksandra II), pod numerem 1/3 mieszkałem przez kilka lat w dzieciństwie. Tego budynku podobno już nie ma, a i ulica wygląda zupełnie inaczej... Po wpisaniu tego adresu w Googlu dowiadujemy się, że znajduje się tam konsulat Szwecji. Może jeszcze kiedyś trafię w to miejsce. Chciałbym, a jednocześnie coś mnie powstrzymuje. Nawet nie wiem, co - może obawa przed konfrontacją pamięci z rzeczywistością?

     Wczoraj dowiedziałem się, że kilka dni temu odeszła Marta... I nie mogę dojść do siebie. To też konfrontacja pamięci z rzeczywistością: ja ją pamiętam, a jej już nie ma. Ostatni raz widziałem ją wiele lat temu (wyjechała do USA) i zawsze będę pamiętał ją jako trzydziestoletnią kobietę. Na pogrzeb pójść nie mogę, ale na pewno znajdę grób na Północnym. Położę kwiatek, zapalę znicz. Co wywołuje smutek, a czasem ból, gdy ktoś umiera? Przecież nie sam fakt śmierci - każdy kiedyś umrze. Czy należy z tym bólem walczyć? Tłumić go? A może to jedna z tych rzeczy, które czynią nas ludźmi?


     Ludzki mózg ma cudowną właściwość stopniowego gaszenia bólu po stracie. Gdyby nie to, nie dałoby się żyć. Ten mechanizm działa jednak dobrze tylko wtedy, gdy nie ma zbyt wielu i zbyt silnych powiązań między tym, co się straciło, a bieżącą rzeczywistością. Czasami podtrzymujemy te powiązania sami, bo nie chcemy rozstać się choćby z wyobrażeniem kogoś utraconego. Ale wówczas można zatracić proporcje między rzeczywistym żalem czy smutkiem po stracie a "gmeraniem w jestestwie" (jak mawia nieoceniona D.) i rozczulaniem się nad sobą samym. Trudne to wszystko, ale jakoś trzeba sobie radzić.
     Do tych rozmyślań wino mi nie pasowało, bo to byłoby vin triste. Koniak okazał się bardziej odpowiedni, ale już dość. I koniaku, i rozmyślań.