"Legendy Arbatu" - Michaił Weller

11 gru 2012

     To nie była pierwsza książka Wellera, którą przeczytałem. Chyba piąta, po "Legendach Newskiego", "Przygodach majora Zwiagina", "Lodołamaczu Suworow" i "Umyślnym z Pizy". Pomysł ten sam, co w "Legendach Newskiego", czyli anegdoty i legendy wielkiego miasta, związane z szeroko komentowanymi i oplotkowanymi postaciami i wydarzeniami z czasów radzieckich i postradzieckich. Weller ma wyjątkowo barwny język i nie sposób czytać tej książki, nie chichocząc. Opowieść o mieszkającym (w czasach radzieckich właśnie) w Tallinie prawniku-Żydzie, którego zupełnie niespodziewanie zaprasza do Paryża jedyny krewny, który przeżył wojnę, może wywołać czkawkę ze śmiechu. Oto mała próbka rozmowy telefonicznej bohatera opowieści Simona Lewina ze stryjem Efraimem w moim pośpiesznym tłumaczeniu:

- Cieszysz się, że mnie słyszysz? - zazdrośnie pyta stryj.
- Jestem szczęśliwy, - bez przekonania oświadcza Simon. - Jakim cudem? Skąd?
- Ja? Z Paryża.
- A co ty tam robisz?
- Ja? Tu? Mieszkam?
- A dlaczego w Paryżu? - głupio pyta Simon, zupełnie nie wiedząc, jak podtrzymać rozmowę z bliskim, ale przez to wcale nie mniej zapomnianym wujem.
- Przecież muszę gdzieś mieszkać, - rozsądnie odpowiada słuchawka.

     Biorąc pod uwagę, że są to późne lata pięćdziesiąte (albo wczesne sześćdziesiąte) w Estonii, do której Rosjanie niewiele wcześniej przybyli "z dobrymi zamiarami i dobrymi czołgami" i że mieć krewnych za granicą nie wróżyło nic dobrego, można sobie bez trudu wyobrazić tę scenkę.
I dalej, gdy Simon (jednak!) jest już w Paryżu:

- To znaczy, trzeba było tak postąpić wcześniej, - konkluduje stryj.
- Jak "tak"? Coś zrobiłeś? To co zrobiłeś?
- Ja? A co ja mogłem zrobić? Jestem już niemłodym człowiekiem, emerytem. Ja tylko zadzwoniłem do Charlesa.
- Do jakiego Charlesa?
- A do jakiego Charlesa ja mogłem zadzwonić? Do de Gaulle'a.
Simon wyraźnie zobaczył swą przyszłość: rękawy kaftana bezpieczeństwa związane na plecach, źli pielęgniarze wbijają w tyłek ogromne strzykawy...

     Stryj okazał się bliskim przyjacielem prezydenta de Gaulle'a i bohaterem Résistance, a Simon (w wyniku kilku telefonów, idących łańcuszkiem od prezydenta Francji przez ministra spraw zagranicznych, ambasadę francuską w Moskwie do ministra spraw zagranicznych ZSRR Gromyko i w dół do estońskiego KGB) otrzymał stały paszport zagraniczny ze stałą wizą wyjazdową. W warunkach radzieckich oznaczało to przynależność do jakiejś nieosiągalnej dla zwykłych śmiertelników elity.
     Książka składa się z kilkunastu zupełnie różnych historii. Przypuszczam, że w wielu z nich jest źdźbło prawdy - ale nie więcej. Ale co do jednego można mieć pewność: ich absurdalność jest wzięta wprost z życia.
     Poza tym w książce są jeszcze cztery zestawy cytatów z wystąpień rosyjskich polityków ostatnich czasów, w tym mojego ulubionego mówcy - Czernomyrdina. Większość jego pereł językowych jest całkowicie nieprzetłumaczalna, bo polega na błędach językowych, ale spróbuję dać kilka przykładów:
"Chcieliśmy jak najlepiej, a wyszło jak zawsze."
"Staniemy na nogi - na co innego się położymy."
"Kontynuujemy to, czego już dużo narobiliśmy."
"Słowa mówić już nauczyliśmy się. Jeszcze by się nauczyć pieniądze liczyć."
"Zawsze u nas w Rosji stoi nie to, co trzeba."
"W każdym języku umiem rozmawiać ze wszystkimi, ale tego narzędzia staram się nie używać."

     I na koniec:
"Kiedy zastępca ministra nagle ni stąd, ni zowąd składa oświadczenie, że właśnie trzeba 200 tysięcy nauczycieli zredukować. Albo coś mu się w głowę stało? Oto co się stać może, jeżeli ktoś zacznie rozmyślać. Innego słowa nie chcę wymawiać."
"Też niosłem wielki ciężar. Nawet głos straciłem. A nawet wczoraj nie piłem i nic innego nie robiłem. A ja bym to zrobił z przyjemnością."

     Dobranoc.