7 lis 2012




Małe radości (a może wcale nie małe)

     Ileż to przyjemności można mieć ze zwykłego spotkania z przyjaciółmi, ot tak, po prostu, w środku tygodnia!
     Dziś jest środa, więc rzeczywiście środek tygodnia, "hop day", jak mawiają Amerykanie. Wpadli do nas Małgosia i Danek P. Cóż za przyjemność! I czy można nie zgodzić się z Edwardem Dziewońskim, który powiedział, że "jedyne życie, które ma sens, to życie towarzyskie"?
     Jak zwykle, miała miejsce pewna eskalacja. Niby miało być takie zwykłe spotkanie: może jakaś kawa, coś do tej kawy, parę chwil rozmowy... Ale wymyśliłem, że zrobię krewetki. I wyszły chyba całkiem nieźle! Oto krótki przepis: smażymy na oliwie (lepiej użyć oliwy z pestek winogron, niż tej z oliwek) cebulę, pokrojoną w cieniutkie krążki, aż lekko zbrązowieje, następnie wrzucamy krewetki tygrysie (te drobne, koktajlowe, są za małe i nie mają tyle smaku) i dusimy 3-4 minuty. Teraz dodajemy  zmiażdżony czosnek i trochę sosu sojowego. I znów dusimy 3-4 minuty. I tyle!
     Proporcje są następujące: 1 cebula na ćwierć kilo krewetek, do tego 2 ząbki czosnku i "chlap" sosu sojowego. Nas było czworo (choć doszła jeszcze Asia, nasza córka, więc w sumie pięcioro), więc to wszystko było pomnożone przez cztery. Jemy to z pokrojoną w dość grube plastry bagietką. Uwaga: wolno maczać bułkę w sosie! A nawet należy, bo to ważna część tego dania.
     Dodajmy do tego butelkę Rioja Cepa Lebrel Reserva 2008 (takie sobie), butelkę Vino Nobile di Montepulciano 2009 (lepsze), butelkę Mezzek 2010 (różowe, średnie) i poprawkę w postaci Tempranillo, a ponadto przyniesiony (całkiem znienacka) przez Małgosię i Danka tort lodowy i szarlotkę z jabłkiem i gruszką - w sumie wyszło zupełnie nieźle!
     Jednak pal diabli jedzenie i picie! Najważniejsze jest to, że spotykamy się z przyjaciółmi, rozmawiamy, dyskutujemy, robimy wspólne plany na przyszłość. To jest to, co się liczy. Reszta -  fuck it!
     Dopijam kieliszek Mezzek i spać! Dobrej nocy wszystkim!