"Wielki pseudonim" - Wiljam Pochlebkin

19 lis 2012

     Tę książkę W. Pochlebkin (Вильям Васильевич Похлебкин) napisał w 1996 roku. Czyta się to dzieło dziwnie. Pierwsze zdanie brzmi: "Jak to się stało, że I.W. Dżugaszwili wybrał sobie pseudonim "Stalin"?". Ostatnie dwa (przed "Posłowiem", gdzie Pochlebkin bardziej przedstawia swoje poglądy, niż rozwija temat) - "To wszystko, z jednej strony, wyjaśnia, dlaczego Stalin ze znajomością rzeczy, praktycznie, kierował krajem przez całe trzy dziesięciolecia prawie jednoosobowo, a po drugie potwierdza, że bez takiej wiedzy ogólnej i przygotowania nie mógł w roli przywódcy kraju spełnić się nikt inny, ani z otoczenia Stalina, ani po nim, wliczając w to tak zwanych liderów post-stalinowskich - Chruszczowa, Breżniewa, Gorbaczowa. Wszyscy oni ustępowali Stalinowi o kilka rzędów wielkości, w zakresie zarówno zdolności, talentów osobistych, jak i formalnego i faktycznego wykształcenia, skali znajomości kraju, narodu i świata zewnętrznego".
     Pomiędzy tymi zdaniami autor konsekwentnie - przy okazji, a właściwie pod pretekstem wyjaśniania pochodzenia pseudonimu - wbija czytelnikowi do głowy pozytywny obraz Stalina. Stalin był wielki, Stalin zbudował i odbudował po wojnie kraj - i kropka. Na poparcie tych tez - masa materiału. Ten materiał jest pozornie obiektywny, bo punktem wyjścia są daty, wydarzenia, fakty. Ale przy uważnym, krytycznym czytaniu okazuje się, że całość polega na akademickich spekulacjach, a nie na łańcuchu wspartych faktami dowodów. Pochlebkin najwyraźniej był zwolennikiem komunizmu w bolszewickim wydaniu, toteż pewne, a właściwie wszystkie sprawy przyjmuje i tłumaczy z tego punktu widzenia.
     Ciekawostką w tym wszystkim jest hipoteza autora co do pochodzenia pseudonimu "Stalin". Pochlebkin uważa, że źródłem pseudonimu było swojsko brzmiące nazwisko "Staliński". Eugeniusz Staliński, prawdopodobnie syn polskiego oficera, zesłanego na Kaukaz po upadku powstania listopadowego, był dziennikarzem i tłumaczem. Przetłumaczył m.in. "Rycerza w tygrysiej skórze" Rustaweliego, a poemat ten, jak dowodzi Pochlebkin, miał ogromne znaczenie dla Stalina, i to przez całe życie. Co prawda, samo nazwisko "Staliński" Pochlebkin bez jakichkolwiek dowodów wywodzi od jeszcze innego nazwiska - Krystaliński albo Chrustaliński, co wzbudza wątpliwości ze względu na nieco dziwaczne - jak na język polski - brzmienie, ale sama hipoteza jest nawet ciekawa. Jednak fakt, że Staliński miał polskie korzenie, nie ma dalszych konsekwencji w wywodach autora książki.
     Wspomniane "Posłowie" jest pewnego rodzaju manifestem protestu przeciwko zniekształcaniu historii, które to zniekształcanie, zdaniem Pochlebkina, polega na tym, że współcześnie nieco inaczej, niż za czasów ZSRR, mówi się o sukcesach partii komunistycznej, zdobyczach socjalizmu i osiągnięciach narodu radzieckiego, o wielkim proletariackim imperium, którego trzeba było do ostatniej kropli krwi bronić przed wrogiem zewnętrznym, faszystami, imperialistami, szpiegami, dywersantami, szkodnikami, kułakami, trockistami i całą resztą. A historię fałszuje nikt inny jak "dzisiejsza liberalno-burżuazyjna, antyradziecka inteligencja". Czystki? Obozy? Represje? Mało istotne szczegóły. A to, że "pokoju i socjalizmu bronić będziemy tak, że kamień na kamieniu nie zostanie"? Cóż, logika walki klasowej.
     Prawdę mówiąc, nie do końca wiem, po co przeczytałem tę książkę, i to w całości, i to w miarę uważnie. Chyba jedynie ze względu na to, że trzeba znać język wroga. Ale zaczynałem czytanie zupełnie z innego powodu. W. Pochlebkin napisał wiele książek i artykułów na tematy kulinarne! I naprawdę są ciekawe. O ile wiem, tylko jedna z nich - o herbacie - była wydana po polsku. Uczestniczył też, na zlecenie władz, w zamieszaniu wokół próby "derusyfikacji" wódki, do którego Polska (wówczas jeszcze PRL, bo to był koniec lat siedemdziesiątych) dorzuciła swoje trzy grosze. Teraz trudno się w tym połapać, ale wygląda na to, że, korzystając z zamieszania, wywołanego przez zachodnich producentów wódki, Polmos podjął próbę zarejestrowania słowa "wódka" jako znaku handlowego. Nie udało się, m.in. za sprawą pana W.Pochlebkina, który spłodził coś na kształt raportu o tym, kiedy, jak i gdzie powstała wódka, w którym wykazał, że Rosjanie byli pierwsi. Dość gołosłownie, ale na tyle skutecznie, że polska próba się nie powiodła.
     Przy takich tematach wino sprawy nie załatwia. Trzy razy po pięćdziesiąt czystej pod kromkę żytniego chleba i ogórka kiszonego - i dobranoc.