Tę książkę W. Pochlebkin (Вильям Васильевич Похлебкин) napisał w
1996 roku. Czyta się to dzieło dziwnie. Pierwsze zdanie brzmi: "Jak to się
stało, że I.W. Dżugaszwili wybrał sobie pseudonim "Stalin"?".
Ostatnie dwa (przed "Posłowiem", gdzie Pochlebkin bardziej
przedstawia swoje poglądy, niż rozwija temat) - "To wszystko, z jednej
strony, wyjaśnia, dlaczego Stalin ze znajomością rzeczy, praktycznie, kierował
krajem przez całe trzy dziesięciolecia prawie jednoosobowo, a po drugie
potwierdza, że bez takiej wiedzy ogólnej i przygotowania nie mógł w roli
przywódcy kraju spełnić się nikt inny, ani z otoczenia Stalina, ani po nim,
wliczając w to tak zwanych liderów post-stalinowskich - Chruszczowa, Breżniewa,
Gorbaczowa. Wszyscy oni ustępowali Stalinowi o kilka rzędów wielkości, w
zakresie zarówno zdolności, talentów osobistych, jak i formalnego i faktycznego
wykształcenia, skali znajomości kraju, narodu i świata zewnętrznego".
Pomiędzy tymi zdaniami autor konsekwentnie
- przy okazji, a właściwie pod pretekstem wyjaśniania pochodzenia pseudonimu -
wbija czytelnikowi do głowy pozytywny obraz Stalina. Stalin był wielki, Stalin
zbudował i odbudował po wojnie kraj - i kropka. Na poparcie tych tez - masa
materiału. Ten materiał jest pozornie obiektywny, bo punktem wyjścia są daty,
wydarzenia, fakty. Ale przy uważnym, krytycznym czytaniu okazuje się, że całość
polega na akademickich spekulacjach, a nie na łańcuchu wspartych faktami
dowodów. Pochlebkin najwyraźniej był zwolennikiem komunizmu w bolszewickim
wydaniu, toteż pewne, a właściwie wszystkie sprawy przyjmuje i tłumaczy z tego
punktu widzenia.
Ciekawostką w tym wszystkim jest hipoteza
autora co do pochodzenia pseudonimu "Stalin". Pochlebkin uważa, że
źródłem pseudonimu było swojsko brzmiące nazwisko "Staliński".
Eugeniusz Staliński, prawdopodobnie syn polskiego oficera, zesłanego na Kaukaz
po upadku powstania listopadowego, był dziennikarzem i tłumaczem. Przetłumaczył
m.in. "Rycerza w tygrysiej skórze" Rustaweliego, a poemat ten, jak
dowodzi Pochlebkin, miał ogromne znaczenie dla Stalina, i to przez całe życie.
Co prawda, samo nazwisko "Staliński" Pochlebkin bez jakichkolwiek
dowodów wywodzi od jeszcze innego nazwiska - Krystaliński albo Chrustaliński,
co wzbudza wątpliwości ze względu na nieco dziwaczne - jak na język polski -
brzmienie, ale sama hipoteza jest nawet ciekawa. Jednak fakt, że Staliński miał
polskie korzenie, nie ma dalszych konsekwencji w wywodach autora książki.
Wspomniane "Posłowie" jest
pewnego rodzaju manifestem protestu przeciwko zniekształcaniu historii, które
to zniekształcanie, zdaniem Pochlebkina, polega na tym, że współcześnie nieco
inaczej, niż za czasów ZSRR, mówi się o sukcesach partii komunistycznej,
zdobyczach socjalizmu i osiągnięciach narodu radzieckiego, o wielkim proletariackim
imperium, którego trzeba było do ostatniej kropli krwi bronić przed wrogiem
zewnętrznym, faszystami, imperialistami, szpiegami, dywersantami, szkodnikami,
kułakami, trockistami i całą resztą. A historię fałszuje nikt inny jak
"dzisiejsza liberalno-burżuazyjna, antyradziecka inteligencja".
Czystki? Obozy? Represje? Mało istotne szczegóły. A to, że "pokoju i
socjalizmu bronić będziemy tak, że kamień na kamieniu nie zostanie"? Cóż,
logika walki klasowej.
Prawdę mówiąc, nie do końca wiem, po co przeczytałem
tę książkę, i to w całości, i to w miarę uważnie. Chyba jedynie ze względu na
to, że trzeba znać język wroga. Ale zaczynałem czytanie zupełnie z innego
powodu. W. Pochlebkin napisał wiele książek i artykułów na tematy kulinarne! I
naprawdę są ciekawe. O ile wiem, tylko jedna z nich - o herbacie - była wydana
po polsku. Uczestniczył też, na zlecenie władz, w zamieszaniu wokół próby
"derusyfikacji" wódki, do którego Polska (wówczas jeszcze PRL, bo to
był koniec lat siedemdziesiątych) dorzuciła swoje trzy grosze. Teraz trudno się
w tym połapać, ale wygląda na to, że, korzystając z zamieszania, wywołanego
przez zachodnich producentów wódki, Polmos podjął próbę zarejestrowania słowa
"wódka" jako znaku handlowego. Nie udało się, m.in. za sprawą pana
W.Pochlebkina, który spłodził coś na kształt raportu o tym, kiedy, jak i gdzie
powstała wódka, w którym wykazał, że Rosjanie byli pierwsi. Dość gołosłownie,
ale na tyle skutecznie, że polska próba się nie powiodła.
Przy takich tematach wino sprawy nie załatwia.
Trzy razy po pięćdziesiąt czystej pod kromkę żytniego chleba i ogórka kiszonego
- i dobranoc.