Ugotuj to powoli...

5 mar 2013

     Mam nową zabawkę. Elektryczną, z pokrętłem, które można ustawić w czterech różnych pozycjach. I nie jest to żaden gadżet hi-tech. Przeciwnie, czyste wstecznictwo. Slow cooker. Po polsku wolnowar. Słowo trochę koślawe, ale oddające istotę rzeczy.



     Wolnowary zostały wprowadzone na rynek amerykański na początku lat siedemdziesiątych przez firmę Rival pod nazwą Crock-Pot. Obecnie ta nazwa dla Amerykanów jest synonimem pojęcia slow cooker. Wolnowary produkuje obecnie wiele firm amerykańskich i sporo innych. U nas ten sposób gotowania jeszcze zbytnio się nie rozpowszechnił, czego bezpośrednim skutkiem okazało się to, że muszę ponownie douczać się angielskiego. Przecież nigdy nie miałem do czynienia z angielską terminologią kulinarną! Na dodatek przepisy, które znajduję w necie, odwołują się do powszechnie dostępnych w amerykańskich sklepach produktów, których nazwy niewiele mi mówią, oraz wymagają przeliczania miar z tamtejszych na nasze. W przepisach używa się takich pojęć, jak cup, czyli 240 mililitrów, czyli mniej-więcej szklanka. Ale jak już trafimy na gallon, to warto dla pewności sprawdzić jeszcze raz, czy przepis jest amerykański, czy brytyjski, bo galon amerykański to 3,8 litra, brytyjski zaś - 4,5 litra. Różnica niespełna 3/4 litra to dość dużo, a przy niektórych cieczach wysokoenergetycznych - wręcz bardzo dużo. Quart (kwarta) US to 960 ml, UK - 1,14 litra! Oni nawet łyżki mają różne: tablespoon (łyżka stołowa) w wydaniu amerykańskim ma 15 ml, a brytyjskim - 18 ml. Ciekawe, jakim cudem Amerykanie z Brytyjczykami współdziałają w operacjach wojskowych...
     Ale to nic w porównaniu do nazewnictwa części świni, krowy, kurczaka czy nawet roślinek, które zamierzamy do wolnowara wsadzić. Wszystkiego muszę się nauczyć od początku, jak dziecko. W amerykańskich przepisach tylko jedno słowo tak naprawdę jest oczywiste: KIELBASA! Naprawdę! W ten sposób nazywają wędlinę, która wygląda jak nasza, na przykład, podwawelska czy jałowcowa, czyli kiełbasa średnio rozdrobniona, o grubości plus-minus calowej. Ale żeby nie było zbyt łatwo, kielbasa, a czasem nawet polish kielbasa, robiona jest bardzo często z indyka i jest nieco słodkawa… Spotkałem też zupełnego dziwoląga: italian kielbasa! Piękne, prawda?
     A propos kurczaka: brojler przez całe życie kojarzył mi się jedynie z kurczakiem, a tu nagle musiałem przyswoić sobie, że to oznacza dla Amerykanina piekarnik…
     Z fragmentami, które powstają po sekcji świni czy krowy jest w ogóle katastrofa. Ja po polsku tego wszystkiego nazwać nie umiem, a plątanina amerykańskich i brytyjskich nazw, na które nadziewam się w przepisach, jest już zupełnym koszmarem! Ale nic to, nauczę się (bo na razie nie przejdę na wegetarianizm).
     Tak naprawdę to największą trudność stanowi dla mnie rozszyfrowanie nazw handlowych. W przepisach często używane są typowe nazwy handlowe produktów, które tradycyjnie sprzedawane są na danym obszarze. O ile jeszcze sos worcestershire jest w miarę zrozumiałe, to gdy nadziewam się na przepis, w którym jako składników używa się m.in.:
14-1/2 oz. can chicken broth (jakiś rodzaj wywaru z kury)
10-3/4 oz. can tomato soup (jakiś rodzaj zupy lub podstawy zupy pomidorowej)
2 t. Cajun seasoning (jakaś mieszanka przypraw)
albo
32-oz. pkg. frozen southern-style hashbrowns, thawed
2 10-3/4 oz. cans Cheddar cheese soup
2 12-oz. cans evaporated milk
2 2.8-oz. cans French fried onions, divided
zaczynam się czuć jak oficer kontrwywiadu, który ma do rozszyfrowania jakąś tajną wiadomość. W zasadzie można to rozszyfrować, ale na szczęście jest sporo bardziej oczywistych przepisów.
     I mimo że droga do opanowania sztuki używania slow cookera jest "lunga e dolorosa", to wolnowar mi się podoba. Na razie twórczość kulinarna ograniczyła się do fasolki po bretońsku i grochówki, ale obie potrawy wyszły zaskakująco dobrze. Aromat i smak są mocniejsze, niż przy normalnym gotowaniu. Fasoli użyłem po amerykańsku, puszkowej. Gotowała się przez całą noc (!) i była jak należy, nie rozgotowana. Natomiast przy grochówce zaryzykowałem - i wsypałem do gara suchy groch. Cztery godziny - i już, groch ugotowany na gładką masę, a reszta miała właściwą grochówce konsystencję. Obmyślam następne dania. Ale nie zamierzam ich tu opisywać, bo nie jest to w końcu blog kulinarny. Jeżeli coś o jedzonku i będzie, to w kontekście wrażeń i emocji z gotowaniem związanych.
     Cóz, teraz pozostało mi jedynie dokończyć drinka (Jerusalem Sunset!) i doczekać się jutrzejszego obiadu, bo w lodówce czeka na mnie ostatnia porcja zjawiskowej grochówki. Viva slow cooker!