Urlop oraz parę
weekendów minęły mi pod znakiem książek i filmów związanych z II wojną,
okupacją i podziemiem. Trochę sam się zdziwiłem, że aż tyle byłem w stanie
przyswoić, ale jakoś tak wyszło. Ilościowo to były głównie filmy: pięć sezonów
"Czasu honoru" (czyli 65 odcinków), "W ciemności",
"Obława", "Pokłosie". Książki: wciąż niedokończona
"Morfina", "Czas honoru", "Czas honoru. Przed
Burzą", "Egzekutor". To nie oznacza, że w tym czasie niczego
innego nie czytałem, ale dziś - tylko o tych sprawach. A właściwie o części z
nich, bo o "Czasie honoru".
"Czas
honoru" - serial
Na to siłą rzeczy
poszło najwięcej czasu, ale w sumie warto było. Serial nie najgorszy, choć
można było niektóre rzeczy zrobić lepiej. Widać, że budżet był ograniczony, bo,
na przykład, budynki Politechniki Warszawskiej są eksploatowane bezlitośnie.
Ten sam gmach w kilku różnych "rolach", łącznie z dworcem kolejowym -
trochę przesada, mnie raziło sztucznością. Przestrzeń między pomnikiem
Kopernika, kościołem Św. Krzyża i bramą Uniwersytetu również wyeksploatowana
jest do oporu. Ale tak naprawdę rzecz nie w tym. Moim zdaniem, trochę zabrakło
tła. Można było odnieść wrażenie, że w Warszawie działa podziemie, składające
się z kilkunastu osób. I z tego powodu chwilami serial zaczynał zjeżdżać w
stronę filmu przygodowego. Choć, z drugiej strony, zarzutu z tego czynić chyba
nie należy, bo przecież zamiarem twórców nie było napuszone przekazanie
"prawdy historycznej". Są więc tu przygody, romanse, trochę uśmiechu
- i spora kumulacja zbiegów okoliczności. Czy nie zbyt duża? Sam nie wiem.
Jeżeli potraktujemy, jak tego chcieli niektórzy recenzenci, ten serial jako
sensacyjny - to pewnie nie.
Bohaterowie są
sympatyczni i nieźle zagrani. Było parę zgrzytów, ale tu od razu muszę poczynić
zastrzeżenie - zgrzytało dla mnie, komu innemu mogło się podobać. Nie bardzo
podobało mi się zestawienie Ostaszewskiej i Zakościelnego, ale również nie
podobała mi się zamiana Ostaszewskiej na Rożczkę, bo pewna koturnowość i
egzaltacja Wandy w wykonaniu Ostaszewskiej była jak najbardziej na miejscu. Są
w serialu bardzo dobre role, na przykład oboje państwo Sajkowscy są świetnie
zagrani przez Romantowską i Globisza, warszawskiego cwaniaczka Kamila dobrze
gra Antoni Królikowski (strasznie mnie drażnił w "Rozlewisku"),
tradycyjnie dobry był Jan Englert, mocną postać stworzyła Katarzyna Gniewkowska
(wydawało mi się, że nigdy wcześniej jej nie widziałem, ale przypomniałem sobie
- widziałem, w "Ekipie"), dobrze wypadł Adamczyk.
O montażu w
czasie oglądania kolejnych odcinków nie myślałem, czyli nie raził, bo był co
najmniej poprawny, a w gruncie rzeczy dobry. Niewiele było scen, które
nazwałbym nadmiernie przeciągniętymi - a przecież w serialach to się zdarza.
Układ poszczególnych elementów dzięki montażowi pozwalał na śledzenie wszystkich
wątków na raz, bez obawy o to, że się pogubimy w scenariuszu.
No właśnie,
scenariusz. Scenariusz napisali Ewa Wencel i Jarosław Sokół. Na tym ich rola
się nie skończyła. Ewa Wencel z powodzeniem gra w całym serialu matkę Wandy
Ryszkowskiej (to całkiem duża rola), zaś Jarosław Sokół napisał już dwie
książki, ściśle powiązane z serialem. Nawet nie będąc zawodowo związanym z
filmem, można się domyślić, że ostateczną formę wszystko przybiera dopiero na
planie zdjęciowym. No i pewnie stąd pewne kiksy, potknięcia i braki. Ale co
tam, i tak wyszło całkiem dobrze, nie czepiajmy się.
Pewne
zastrzeżenia wzbudziło we mnie to, że praktycznie pominięte zostały oba
powstania. Wyszło to trochę jak w anegdocie o pewnym bohaterze, który bez
spadochronu znajduje się w pozbawionym pilota, paliwa i sterowania samolocie,
który wpadł w korkociąg. Następny odcinek owej opowieści zaczyna się od słów
"nadludzkim wysiłkiem woli bohater wyszedł z opresji"... No i znów -
nie czepiam się, bo w końcu nie mówimy o wiernym odtworzeniu historii, tylko o
serialu sensacyjno-obyczajowo-melodramatycznym z II wojną światową w tle.
"Czas honoru" - książki
A książki?
Właściwie lepsze od serialu. O bohaterach dowiadujemy się dużo więcej, każda
postać jest zarysowana wyraźniej. Wydarzenia zresztą toczą się nieco inaczej,
niż w filmie, ale autor zastrzegł to wielokrotnie: książki nie są zapisem
serialu, pomysł na nie powstał wcześniej. I bardzo dobrze, bo dopiero
zestawienie jednego z drugim daje naprawdę ciekawy obraz. Z książek dowiadujemy
się, skąd pochodzą bohaterowie i dlaczego są tacy, a nie inni. Tło jest
znacznie bardziej rozbudowane, opisy miejsc i okoliczności bogatsze, motywacje
bohaterów głębsze.
Nie wszystko mi
się podobało. Na przykład, historia Janka: spotkanie kogoś takiego, jak on, z
Berią i Berlingiem zakrawa na science-fiction. Ale cóż, to i parę innych mało prawdopodobnych zdarzeń i zbiegów okoliczności miały uatrakcyjnić książkę,
pisaną z myślą o młodzieżowym czytelniku (jak zaznacza sam autor). W związku z
tym również język jest prosty, a konstrukcja książek nie wymaga zbytniego
wysiłku intelektualnego. Ale czyta się dość dobrze i tandetą nie trąci. Mam
nadzieję, że rzeczywiście książki trafiły do dostatecznie licznego grona
młodszych czytelników, bo to jedna z nielicznych prób przeznaczonego właśnie
dla nich opisu tamtej rzeczywistości.
Należałoby dodać,
że akcja drugiej książki kończy się napadem na bank, czyli tym samym, czym
drugi sezon serialu. Mam nadzieję, że zapowiada to dalsze książki – przecież już
powstaje szósty sezon.
Strasznie się
rozpisałem dzisiaj, więc dość już. Do innych pozycji wrócę przy następnej
okazji. A teraz jeszcze kieliszek Mavrodaphne - i spać. Tak-tak, Mavrodaphne,
nie ma co wydziwiać! Bardzo dobre - w homeopatycznych dawkach.
(Na ilustracjach - okładki obu dotychczas wydanych książek.)