Letnie lektury patriotyczne

8 sie 2013

     Urlop oraz parę weekendów minęły mi pod znakiem książek i filmów związanych z II wojną, okupacją i podziemiem. Trochę sam się zdziwiłem, że aż tyle byłem w stanie przyswoić, ale jakoś tak wyszło. Ilościowo to były głównie filmy: pięć sezonów "Czasu honoru" (czyli 65 odcinków), "W ciemności", "Obława", "Pokłosie". Książki: wciąż niedokończona "Morfina", "Czas honoru", "Czas honoru. Przed Burzą", "Egzekutor". To nie oznacza, że w tym czasie niczego innego nie czytałem, ale dziś - tylko o tych sprawach. A właściwie o części z nich, bo o "Czasie honoru".

     "Czas honoru" - serial
     Na to siłą rzeczy poszło najwięcej czasu, ale w sumie warto było. Serial nie najgorszy, choć można było niektóre rzeczy zrobić lepiej. Widać, że budżet był ograniczony, bo, na przykład, budynki Politechniki Warszawskiej są eksploatowane bezlitośnie. Ten sam gmach w kilku różnych "rolach", łącznie z dworcem kolejowym - trochę przesada, mnie raziło sztucznością. Przestrzeń między pomnikiem Kopernika, kościołem Św. Krzyża i bramą Uniwersytetu również wyeksploatowana jest do oporu. Ale tak naprawdę rzecz nie w tym. Moim zdaniem, trochę zabrakło tła. Można było odnieść wrażenie, że w Warszawie działa podziemie, składające się z kilkunastu osób. I z tego powodu chwilami serial zaczynał zjeżdżać w stronę filmu przygodowego. Choć, z drugiej strony, zarzutu z tego czynić chyba nie należy, bo przecież zamiarem twórców nie było napuszone przekazanie "prawdy historycznej". Są więc tu przygody, romanse, trochę uśmiechu - i spora kumulacja zbiegów okoliczności. Czy nie zbyt duża? Sam nie wiem. Jeżeli potraktujemy, jak tego chcieli niektórzy recenzenci, ten serial jako sensacyjny - to pewnie nie.
     Bohaterowie są sympatyczni i nieźle zagrani. Było parę zgrzytów, ale tu od razu muszę poczynić zastrzeżenie - zgrzytało dla mnie, komu innemu mogło się podobać. Nie bardzo podobało mi się zestawienie Ostaszewskiej i Zakościelnego, ale również nie podobała mi się zamiana Ostaszewskiej na Rożczkę, bo pewna koturnowość i egzaltacja Wandy w wykonaniu Ostaszewskiej była jak najbardziej na miejscu. Są w serialu bardzo dobre role, na przykład oboje państwo Sajkowscy są świetnie zagrani przez Romantowską i Globisza, warszawskiego cwaniaczka Kamila dobrze gra Antoni Królikowski (strasznie mnie drażnił w "Rozlewisku"), tradycyjnie dobry był Jan Englert, mocną postać stworzyła Katarzyna Gniewkowska (wydawało mi się, że nigdy wcześniej jej nie widziałem, ale przypomniałem sobie - widziałem, w "Ekipie"), dobrze wypadł Adamczyk.
     O montażu w czasie oglądania kolejnych odcinków nie myślałem, czyli nie raził, bo był co najmniej poprawny, a w gruncie rzeczy dobry. Niewiele było scen, które nazwałbym nadmiernie przeciągniętymi - a przecież w serialach to się zdarza. Układ poszczególnych elementów dzięki montażowi pozwalał na śledzenie wszystkich wątków na raz, bez obawy o to, że się pogubimy w scenariuszu.
     No właśnie, scenariusz. Scenariusz napisali Ewa Wencel i Jarosław Sokół. Na tym ich rola się nie skończyła. Ewa Wencel z powodzeniem gra w całym serialu matkę Wandy Ryszkowskiej (to całkiem duża rola), zaś Jarosław Sokół napisał już dwie książki, ściśle powiązane z serialem. Nawet nie będąc zawodowo związanym z filmem, można się domyślić, że ostateczną formę wszystko przybiera dopiero na planie zdjęciowym. No i pewnie stąd pewne kiksy, potknięcia i braki. Ale co tam, i tak wyszło całkiem dobrze, nie czepiajmy się.
     Pewne zastrzeżenia wzbudziło we mnie to, że praktycznie pominięte zostały oba powstania. Wyszło to trochę jak w anegdocie o pewnym bohaterze, który bez spadochronu znajduje się w pozbawionym pilota, paliwa i sterowania samolocie, który wpadł w korkociąg. Następny odcinek owej opowieści zaczyna się od słów "nadludzkim wysiłkiem woli bohater wyszedł z opresji"... No i znów - nie czepiam się, bo w końcu nie mówimy o wiernym odtworzeniu historii, tylko o serialu sensacyjno-obyczajowo-melodramatycznym z II wojną światową w tle.

     "Czas honoru" - książki
     A książki? Właściwie lepsze od serialu. O bohaterach dowiadujemy się dużo więcej, każda postać jest zarysowana wyraźniej. Wydarzenia zresztą toczą się nieco inaczej, niż w filmie, ale autor zastrzegł to wielokrotnie: książki nie są zapisem serialu, pomysł na nie powstał wcześniej. I bardzo dobrze, bo dopiero zestawienie jednego z drugim daje naprawdę ciekawy obraz. Z książek dowiadujemy się, skąd pochodzą bohaterowie i dlaczego są tacy, a nie inni. Tło jest znacznie bardziej rozbudowane, opisy miejsc i okoliczności bogatsze, motywacje bohaterów głębsze.
     Nie wszystko mi się podobało. Na przykład, historia Janka: spotkanie kogoś takiego, jak on, z Berią i Berlingiem zakrawa na science-fiction. Ale cóż, to i parę innych mało prawdopodobnych zdarzeń i zbiegów okoliczności miały uatrakcyjnić książkę, pisaną z myślą o młodzieżowym czytelniku (jak zaznacza sam autor). W związku z tym również język jest prosty, a konstrukcja książek nie wymaga zbytniego wysiłku intelektualnego. Ale czyta się dość dobrze i tandetą nie trąci. Mam nadzieję, że rzeczywiście książki trafiły do dostatecznie licznego grona młodszych czytelników, bo to jedna z nielicznych prób przeznaczonego właśnie dla nich opisu tamtej rzeczywistości.
     Należałoby dodać, że akcja drugiej książki kończy się napadem na bank, czyli tym samym, czym drugi sezon serialu. Mam nadzieję, że zapowiada to dalsze książki – przecież już powstaje szósty sezon.
     Strasznie się rozpisałem dzisiaj, więc dość już. Do innych pozycji wrócę przy następnej okazji. A teraz jeszcze kieliszek Mavrodaphne - i spać. Tak-tak, Mavrodaphne, nie ma co wydziwiać! Bardzo dobre - w homeopatycznych dawkach.
(Na ilustracjach - okładki obu dotychczas wydanych książek.)