Niby to zupełnie niewłaściwy czas (letnie
upalne popołudnie) i niewłaściwe miejsce (na wsi, pod lipą, z zimnym piwem),
ale co tam. W końcu nie zawsze i nie wszystko trzeba traktować śmiertelnie
serio. O właśnie, śmiertelnie - i to jest słowo-klucz do Pizzerii
"Kamikaze" Etgara Kereta. Autor wcale nie traktuje spraw ostatecznych
z, jak to się mówi, należną powagą. Prowadzi nas do świata zaludnionego (?)
przez duchy samobójców, w którym wszystko jest właściwie prawie tak samo, jak w
normalnym świecie. Tyle że czytanie Kereta każe się zastanowić nad sensem
określenia "normalny".
Nie ma w jego opowiadaniach jakiejś strasznie
głębokiej filozofii. Ja odebrałem je jako opis poszukiwania punktu zaczepienia,
który pozwoli na zapanowanie nad własnym losem, przynajmniej w części, bo zbyt
wiele w życiu dzieje się w sposób niekontrolowany. A czy kontrolowanie tego,
jak toczy się życie, jest dobre i dałoby nam cokolwiek pozytywnego - to już
zupełnie inna sprawa. Może sięgnę po inne książki Kereta, żeby przekonać się, o
czym jeszcze pisze. A pisze tak, że ma się ochotę przeczytać każde z opowiadań,
nie odkładając książki.
Zupełnie przypadkiem wczoraj obejrzeliśmy
w TV film "Joe Black" z 1998 roku. Główne role w nim zagrali Anthony
Hopkins i Brad Pitt. Hopkins - na swoim normalnym poziomie, czyli bardzo
dobrze, natomiast co do Brada Pitta - mam mieszane uczucia. Zagrać samą śmierć
(czy może Śmierć, z wielkiej litery) to nie byle jakie wyzwanie. Tyle że
odniosłem wrażenie, że zarówno scenarzysta, jak i reżyser trochę zmarnowali tę
postać. Pitt chyba dałby sobie radę i z trudniejszą rolą. W sumie pierwsza
połowa filmu - ciekawa, druga - cukierkowo-ckliwa, z niepotrzebnie
sentymentalną amerykańską końcówką. A w temacie rozważań o śmierci - niewiele.
Śmierć w tym filmie po prostu bierze sobie urlop i chce poznać ludzi. Ot,
przerwa w monotonnej pracy. A po drugiej stronie - człowiek sukcesu, który
dowiaduje się, że zostało mu parę dni życia. Naprawdę, zapowiadało się
ciekawie, ale się rozmyło.
No i cały czas coś mi się wierciło z tyłu
głowy - Keret, Keret... Gdzieś wcześniej natknąłem się na to nazwisko, zupełnie
w nie-książkowym kontekście. No i znalazłem: dom Kereta. I to całkiem blisko, w
Warszawie! Oto cytat z Wikipedii:
"Dom Kereta
(pełna nazwa: Ermitaż – Dom Kereta) – instalacja artystyczna zaprojektowana
przez architekta Jakuba Szczęsnego i grupę projektową Centrala, zbudowana w
2012 w pobliżu skrzyżowania ulic Chłodnej i Żelaznej na warszawskiej dzielnicy
Wola. Obiekt został otwarty 20 października 2012[2]. Znajduje się on w
152-centymetrowej szczelinie pomiędzy powojennym blokiem mieszkalnym przy ul.
Chłodnej 22 i przedwojenną kamienicą przy ul. Żelaznej 74. Instalacja posiada
wewnątrz trzy poziomy i zaprojektowana jest jako obiekt mieszkalny."
(Źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Dom_Kereta, zdjęcie z sieci.)
Muszę się tam
wybrać i zobaczyć.