Pillastro Primitivo i Peña Tejo

9 sie 2013


     Picie wina w samotności jest bez sensu (bo trąci alkoholizmem). Picie wina w towarzystwie wytrawnych znawców - też (bo przynajmniej ja czuję się nieco przytłoczony bezkompromisowo wykładaną wiedzą i zapominam, że chodzi o wino). Najlepiej pije się wino z ludźmi, których dobrze się zna, a jeszcze lepiej - jeżeli w tym jest jakiś dodatkowy sens albo zamysł. To może być jakaś okazja, konkretna butelka albo dobre zestawienie z jedzeniem.

     Tym razem najpierw było pierwsze, a potem drugie. Na pierwszy ogień do obiadu, którego głównym tematem było grillowane mięso (drób, wieprzowina i wołowina, wszystkiego po trochu, ale każde oddzielnie zamarynowane), poszła butelka Pillastro Primitivo 2010. Dostatecznie wcześnie otwarte, to wino daje sporo przyjemności, choć, być może, ktoś mógłby powiedzieć, że jest nieco ciężkawe. Ale mnie ten wiśniowo-dymny ciężar naprawdę odpowiada.
     A druga butelka to było Peña Tejo Reserva 2006. Tę butelkę dostałem w prezencie kilka miesięcy temu, ale chciałem otworzyć ją w obecności darczyńców i wypić razem z nimi. I tak się wreszcie stało. Dobrze, że zrobiliśmy przerwę między pierwszą i drugą butelką, bo wino z Utiel-Requena jest zupełnie inne, niż Pillastro. Ma niską taniczność, niską kwasowość, wydało mi się o wiele lżejsze, może dlatego że charakterystyczny dla beczki waniliowo-czekoladowy posmaczek nie przytłoczył owocowości wina. Trochę nawet zaskoczyło mnie długą końcówką. Ogólnie - bardzo sympatyczne. Miałem długą przerwę w kontaktach z winami z tego regionu, a chyba warto te kontakty odświeżyć. Poza tym mam dobre wspomnienia z Walencji.

     Do końca lata jeszcze daleko, więc można liczyć na następne ciekawe wrażenia z kolejnych butelek - tylko zapasy trzeba uzupełnić.