30 paź 2012



Niespodziewany koniec lata

     Lato 2012 było długie, piękne - i jakieś takie inne, niż kilka poprzednich (i co mam w tym miejscu napisać? Lat? Albo dla odróżnienia - "latów", co?). Może jednak ta inność nie w lecie tkwiła, tylko we mnie samym. Poprzedzający je okres był emocjonalną katastrofą, a początek lata jednocześnie stał się początkiem pewnego uspokojenia, uporządkowania.
     Lato - to jest przede wszystkim czerwiec, lipiec i sierpień. Tak mi zostało z dzieciństwa. Ale lato - to też czasem połowa kwietnia, maj, a potem wrzesień i październik. I w tym roku właśnie tak było: piękna zrównoważona wiosna, na którą kilka razy zwróciła mi uwagę nieoceniona D., wspaniałe lato, które stało się doskonałym tłem dla dochodzenia do względnej równowagi, i jesień, dość ciepła i słoneczna - aż do ostatniej soboty, kiedy spadł śnieg. Spadł w sporej ilości, czasem przyginając, a czasem wręcz łamiąc gałęzie drzew, z których część jest jeszcze wciąż zielona. Inną, nie wiosenną czy letnią zielenią, ale jednak. Przy okazji: kolorów w tegorocznej jesieni jest więcej, niż normalnie. Od zieleni właśnie aż do czerwonawego brązu, wpadającego w purpurę. Może dlatego że było tyle słońca, ale nie było zbyt długich upałów?
     Gdy w niedzielę wracaliśmy ze wsi po zamknięciu naszej chałupy na pięć miesięcy, nie było jeszcze ciemno (mimo zmiany czasu). Przyroda wyglądała nieco nienaturalnie. Śnieg na drzewach, z których wcale nie opadły jeszcze liście...
     Na wsi spędziliśmy w tym roku sporo czasu. No i wiem jedno: nie chcę mieszkać na stałe w takiej odległości od miejsca pracy. Godzina i piętnaście minut dojazdu, a po ośmiu godzinach - jeszcze raz to samo w drugą stronę... To nie dla mnie. To może być dobre, jeżeli nie pracuje się regularnie, w ściśle określonych godzinach. A wstawanie o 5:30 jest koszmarem. O takiej porze to byłbym skłonny się położyć, a nie wstawać. Co prawda, widok słońca, które niedawno wzeszło i niezwykle pięknie oświetla rosę na trawie, był dla mnie pewną nowością. Muszę przyznać, że świat o tej porze wygląda inaczej. Ale po kilkukrotnym obejrzeniu urok nowości minął, a niewyspanie - nie.
     No i cóż ja takiego robiłem tego lata, że mam wrażenie, iż było niezupełnie zwyczajne? Ano nic nowego. Przede wszystkim, nie miałem urlopu, więc nie spędziłem na wsi 2 czy 3 tygodni pod rząd. Ale to akurat wiązało się z podjęciem regularnej pracy, co przyniosło łatwy do przewidzenia efekt uporządkowania. Jak masz co robić i to coś jest zobowiązaniem w stosunku do kogoś, a nie do siebie, to zdecydowanie łatwiej poradzić sobie z emocjami, przede wszystkim tymi niszczącymi. Poza tym zacząłem więcej czytać. To dzięki Kindlowi, który trochę ułatwia czytanie w dowolnym miejscu i czasie. Byle było trochę światła, i już to "trochę" robi wielką różnicę. Zacząłem znów tłumaczyć, w pracy, ale i poza pracą, dla siebie. Powolutku tłumaczę książkę Piotra Wajla i Aleksandra Genisa "Kuchnia rosyjska na wygnaniu". No i napisałem parę piosenek. Jedna z nich nawet mi się podoba!
     Niby niewiele, ale czuję się zupełnie inaczej, niż rok temu. Znacznie spokojniej. Nie umiem dokładnie tego określić bez wdawania się w długie opisywanie - może tak: spokój pustki. I nadzieja na jej zapełnienie. Bardzo chciałbym czegoś bardzo chcieć!