Już wspominałem, że podoba mi się, w jaki
sposób Moskwa jest restaurowana. Otóż jeden z dni pobytu poświęciliśmy
częściowo na wycieczkę autokarową po mieście. Kiedyś nie lubiłem takich rzeczy,
ale zmieniłem zdanie. Często jest to wcale niezła możliwość obejrzenia w
krótkim czasie wielu rzeczy, do których można później wrócić, jeżeli są godne
dokładniejszego obejrzenia. Po Moskwie od niedawna jeżdżą piętrowe autokary
"City Sightseeing" - dokładnie takim samym jeździłem po Barcelonie,
mając do dyspozycji jeden dzień. Ten system pozwala na kupienie biletu, wejście
do autokaru, wyjście na jednym z licznych przystanków, a następnie
kontynuowanie trasy dowolnym autokarem, należącym do systemu. I tak przez całą
dobę, bo tyle jest ważny bilet.
Jak należało się spodziewać, trasa
autokaru wytyczona jest w taki sposób, by pokazać najciekawsze, najważniejsze,
a jednocześnie najbardziej znane obiekty Moskwy. Zaczyna się, rzecz jasna, od
historycznego centrum miasta, potem Kreml (głównie z drugiej strony rzeki, by
obejrzeć całą panoramę). Tuż za mostem przez rzekę Moskwę obok Kremla - taki
widok.
Na mój gust - dobry przykład wpasowania
nowego budynku w otoczenie architektoniczne. A takich budynków było znacznie
więcej.
Wysiedliśmy na przystanku nieopodal świątyni
Chrystusa Zbawiciela. Ta majestatyczna budowla była nieobecna w panoramie
Moskwy od 1931 do połowy lat dziewięćdziesiątych. Bolszewicy wysadzili
świątynię, a zamiast niej powstał basen z podgrzewaną wodą. Jednak od 1999 roku
ten pomnik zwycięstwa w wojnie 1812 roku znów stoi i funkcjonuje.
Całość odbudowano zgodnie z pierwotnym
wyglądem. Budynek jest naprawdę wielki, podobno może pomieścić jednorazowo ok.
10000 wiernych.
Po zwiedzeniu wnętrz świątyni obeszliśmy
ją dookoła i trafiliśmy na most (Patriarszy most), który powstał niedawno, bo w
2004 roku. Ten przeznaczony wyłącznie dla pieszych most okazał się świetnym
miejscem, żeby przyjrzeć się kilku kolejnym ciekawostkom.
Na lewo od mostu znajduje się słynny
"Dom na nabierieżnoj", znajdujący się mniej-więcej naprzeciw Kremla.
W latach trzydziestych mieszkali tam działacze partyjni, członkowie aparatu
władzy, artyści, pisarze i przodownicy pracy. Wielu lokatorów tego ogromnego
budynku (12 kondygnacji, 505 mieszkań) w połowie lat trzydziestych opuszczało
luksusowe mieszkania w trybie nagłym i nie do końca dobrowolnie, a następnie
znikało na zawsze.
Na prawo - zupełnie co innego. Budynki z
czerwonej cegły to siedziba fabryki czekolady o wdzięcznej nazwie "Czerwony
październik". Właściwie to powinno się to nazywać "Czerwony
październik, d. Teodor Ferdynand von Einem". Byłaby zabawna analogia.
Teraz nie ma tam hal produkcyjnych, podobno pozostała tylko niewielka ręczna
produkcja. Resztę przeniesiono dalej od centrum, a budynki stały się czymś w
rodzaju centrum biurowo-wystawienniczego.
A trochę dalej nad powierzchnią wody
wznosi się coś, co przypomina ni to kawałek zdeformowanego okrętu żaglowego, ni
to ustawioną w pionie postapokaliptyczną stertę złomu. Kto jak woli. To pomnik
Piotra Wielkiego autorstwa Zuraba Cereteliego, czołowego monumentalisty Rosji.
Złośliwi twierdzą, że ten pomnik miał początkowo być pomnikiem Kolumba, potem
miał przedstawiać Guliwera (tak, tego od liliputów), ale po dziewięciu latach
bezskutecznych prób sprzedania arcydzieła Amerykanom, Hiszpanom czy krajom
Ameryki Łacińskiej monstrualista, pardon, monumentalista dał za wygraną i
pozwolił władzom Moskwy zamówić pomnik w wersji z Piotrem. Tenże Piotr Moskwy
serdecznie nie znosił i należy wątpić, że cieszyłby się, że stoi w Moskwie, w
otoczeniu 98-metrowego złomowiska.
Przez chwilę myśleliśmy o kontynuowaniu
wycieczki autokarowej, ale - być może przytłoczeni geniuszem Cereteliego -
zrezygnowaliśmy, bo zaczęło się chmurzyć i ochładzać. Następnego dnia lało od rana
do wieczora.