500
Dzisiaj rano liczba odwiedzin mojego -
pardonne le mot - bloga przekroczyła 500. Jak to się dzieje? Kto tu w ogóle
zagląda? Ja wiem o trzech, może czterech osobach, ale one tylu wejść nie mogły
raczej natrzaskać, bo nie uwierzę, że to wszystko, co tu wypisuję, jest aż tak
interesujące.
No nie, nie będę twierdził, że mnie to nic
nie obchodzi, byłaby to hipokryzja. Bo gdyby mnie to naprawdę nie obchodziło,
to nie wieszałbym swoich przemyśleń w sieci, tylko na strychu, na sznurku razem
z bielizną. Owszem, piszę i publikuję po to, żeby ktoś to przeczytał. I po to,
żeby zachować te swoje przemyślenia dla siebie, bo gdy notowałem w jakichś
zeszytach czy brulionach, to wiecznie owe notatki gubiłem. I może między innymi
z tego powodu warto reanimować www.kuchennegadanie.pl - żeby nie zgubić, nie
stracić tego, co już zrobiliśmy, przy czym było tak fajnie, zabawnie i
sympatycznie. Współautorka i napęd "Kuchennego gadania", Małgosia,
też chce ją ożywić, czyli trzeba brać się do roboty.
Wracając do liczby odwiedzin: są blogi i
strony z tysiącami odwiedzin DZIENNIE. Ale to zupełnie inna kategoria. Mój blog
- to moje notatki, moja proteza pamięci. Niektórymi myślami chcę się podzielić.
W rozmowie nie zawsze to wychodzi, bo trudno jest wyrecytować, powiedzmy, dwa-trzy
akapity tekstu, skupiając na tym uwagę rozmówcy. Tak się nie rozmawia. Rozmowy
towarzyskie nie są wykładami, są zwykle nieco chaotyczne i trudno jest utrzymać
się w ryzach tematu. A tu mogę się zastanowić i spróbować przekazać w nieco
bardziej rozbudowanej formie to, co na jakiś temat myślę.
I tu pewna refleksja
na temat "Myśl wypowiedziana jest kłamstwem" (nie tylko
wypowiedziana, wystukana na klawiszach też, jak się okazuje). Parę razy zdarzyło się, że w
późniejszej rozmowie musiałem się wytłumaczyć z tego, co napisałem. Niby staram
się, żeby wszystko było jasne i oczywiste, ale jasność i oczywistość
najwyraźniej kończą się na tabliczce mnożenia. Reszta podlega interpretacji.
Każde słowo, fraza, zdanie odbieramy nie "as is", tylko
interpretujemy, czyli przepuszczamy przez skomplikowany filtr własnych
doświadczeń. Ten filtr jest inny u mówiącego, inny u słuchającego. Na styku
jednego z drugim powstają trudności w porozumiewaniu się. W krańcowej postaci
mamy brak możliwości porozumienia.
A tak naprawdę, w codziennej
rzeczywistości mamy do czynienia z czymś pomiędzy pełnym porozumieniem i jego
kompletnym brakiem - jako-tako się rozumiemy. Rozmowy instrumentalne są chyba
najprostsze - przekazujemy informację typu "co, gdzie, kiedy, za ile
itd." Gorzej jest z przekazaniem odczuć, emocji - tu na pełną moc włączają
się owe filtry. Ostatnio miałem do czynienia z takimi sytuacjami, i to w obie
strony, jako słuchający i jako mówiący.
No i jest jeszcze absolutnie
fascynujący rodzaj rozmowy: gdy treść schodzi na drugi plan. Ważniejsze staje
się odbieranie (a czasem przekazywanie) emocjonalne, na przykład,
"czyste" słuchanie czyjegoś głosu, sposobu mówienia, a jeżeli jest to
rozmowa bezpośrednia, a nie, na przykład, przez telefon, to patrzenie na tę
osobę, jej gesty, ruchy, mimikę, cały "język ciała". Może
przesadziłem z tym "drugim planem", bo po prostu nie umiem tego
inaczej określić. No to przykład: bliscy sobie ludzie, na przykład zakochani w
sobie, mogą rozmawiać o zupełnych dyrdymałach, bo lubią siebie nawzajem słuchać,
albo nic nie mówią i porozumiewają się gestami, mimiką, uśmiechami. I to
wystarczy.
Do spraw porozumiewania się zapewne
jeszcze kiedyś wrócę, bo jest to temat, który mnie zawsze interesował i nadal
zajmuje – im dłużej żyję, tym lepiej rozumiem ograniczenia. A jest jeszcze tyle
ciekawych aspektów, na przykład, omijanie w rozmowie pewnych tabu albo "rozmowa
a spór". Ale to już innym razem.