28 sty 2013



500

     Dzisiaj rano liczba odwiedzin mojego - pardonne le mot - bloga przekroczyła 500. Jak to się dzieje? Kto tu w ogóle zagląda? Ja wiem o trzech, może czterech osobach, ale one tylu wejść nie mogły raczej natrzaskać, bo nie uwierzę, że to wszystko, co tu wypisuję, jest aż tak interesujące.
     No nie, nie będę twierdził, że mnie to nic nie obchodzi, byłaby to hipokryzja. Bo gdyby mnie to naprawdę nie obchodziło, to nie wieszałbym swoich przemyśleń w sieci, tylko na strychu, na sznurku razem z bielizną. Owszem, piszę i publikuję po to, żeby ktoś to przeczytał. I po to, żeby zachować te swoje przemyślenia dla siebie, bo gdy notowałem w jakichś zeszytach czy brulionach, to wiecznie owe notatki gubiłem. I może między innymi z tego powodu warto reanimować www.kuchennegadanie.pl - żeby nie zgubić, nie stracić tego, co już zrobiliśmy, przy czym było tak fajnie, zabawnie i sympatycznie. Współautorka i napęd "Kuchennego gadania", Małgosia, też chce ją ożywić, czyli trzeba brać się do roboty.

     Wracając do liczby odwiedzin: są blogi i strony z tysiącami odwiedzin DZIENNIE. Ale to zupełnie inna kategoria. Mój blog - to moje notatki, moja proteza pamięci. Niektórymi myślami chcę się podzielić. W rozmowie nie zawsze to wychodzi, bo trudno jest wyrecytować, powiedzmy, dwa-trzy akapity tekstu, skupiając na tym uwagę rozmówcy. Tak się nie rozmawia. Rozmowy towarzyskie nie są wykładami, są zwykle nieco chaotyczne i trudno jest utrzymać się w ryzach tematu. A tu mogę się zastanowić i spróbować przekazać w nieco bardziej rozbudowanej formie to, co na jakiś temat myślę.
     I tu pewna refleksja na temat "Myśl wypowiedziana jest kłamstwem" (nie tylko wypowiedziana, wystukana na klawiszach też, jak się okazuje). Parę razy zdarzyło się, że w późniejszej rozmowie musiałem się wytłumaczyć z tego, co napisałem. Niby staram się, żeby wszystko było jasne i oczywiste, ale jasność i oczywistość najwyraźniej kończą się na tabliczce mnożenia. Reszta podlega interpretacji. Każde słowo, fraza, zdanie odbieramy nie "as is", tylko interpretujemy, czyli przepuszczamy przez skomplikowany filtr własnych doświadczeń. Ten filtr jest inny u mówiącego, inny u słuchającego. Na styku jednego z drugim powstają trudności w porozumiewaniu się. W krańcowej postaci mamy brak możliwości porozumienia.
     A tak naprawdę, w codziennej rzeczywistości mamy do czynienia z czymś pomiędzy pełnym porozumieniem i jego kompletnym brakiem - jako-tako się rozumiemy. Rozmowy instrumentalne są chyba najprostsze - przekazujemy informację typu "co, gdzie, kiedy, za ile itd." Gorzej jest z przekazaniem odczuć, emocji - tu na pełną moc włączają się owe filtry. Ostatnio miałem do czynienia z takimi sytuacjami, i to w obie strony, jako słuchający i jako mówiący.
     No i jest jeszcze absolutnie fascynujący rodzaj rozmowy: gdy treść schodzi na drugi plan. Ważniejsze staje się odbieranie (a czasem przekazywanie) emocjonalne, na przykład, "czyste" słuchanie czyjegoś głosu, sposobu mówienia, a jeżeli jest to rozmowa bezpośrednia, a nie, na przykład, przez telefon, to patrzenie na tę osobę, jej gesty, ruchy, mimikę, cały "język ciała". Może przesadziłem z tym "drugim planem", bo po prostu nie umiem tego inaczej określić. No to przykład: bliscy sobie ludzie, na przykład zakochani w sobie, mogą rozmawiać o zupełnych dyrdymałach, bo lubią siebie nawzajem słuchać, albo nic nie mówią i porozumiewają się gestami, mimiką, uśmiechami. I to wystarczy.
     Do spraw porozumiewania się zapewne jeszcze kiedyś wrócę, bo jest to temat, który mnie zawsze interesował i nadal zajmuje – im dłużej żyję, tym lepiej rozumiem ograniczenia. A jest jeszcze tyle ciekawych aspektów, na przykład, omijanie w rozmowie pewnych tabu albo "rozmowa a spór". Ale to już innym razem.