Piractwo a swobodny dostęp

31 sty 2013

     Serwis kinomaniak.tv, który działał na serwerach francuskiego hostingu OHV i jako firma był zarejestrowany na Wyspach Dziewiczych, został zamknięty decyzją sądu polskiego. Ani to pierwsza, ani ostatnia informacja o wojnie tak zwanego przemysłu filmowego i muzycznego z tak zwanymi piratami. I wcale nie sam fakt zamknięcia pewnego serwisu mnie zainteresował. Po raz kolejny zacząłem się zastanawiać, gdzie - pomiędzy czerpiącymi nadmierne zyski firmami kinematograficznymi i fonograficznymi a "piratami", którzy bez oglądania się na prawa autorskie tanio sprzedają hity kinowe i muzyczne - leży prawda o cenie dostępu do "dóbr kultury". W związku z tym, że w ostatnich miesiącach zainteresowałem się książkami w formie elektronicznej, patrzę również uważnie na ceny e-booków.
     Po jednej stronie mamy więc potężne firmy, które przejmują prawa autorskie od autorów i czerpią zyski ze sprzedaży utworów, a po drugiej - prywatne osoby, umieszczające w sieci owe utwory w celu bezpłatnego udostępniania innym użytkownikom sieci. Reszta mieści się gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami.
     Na dobrą sprawę każdy, kto cokolwiek pobiera z internetu, powinien zapoznać się z przynajmniej z tą częścią prawa autorskiego, która dotyczy tak zwanego dozwolonego użytku. W pewnym uproszczeniu można to ująć tak: jeżeli kupisz lub w inny legalny sposób wejdziesz w posiadanie utworu na dowolnym nośniku, to dozwolony użytek osobisty obejmuje prawo do swobodnego korzystania z tego utworu przez ciebie oraz przez osoby, które pozostają z tobą w relacjach rodzinnych i towarzyskich. Czyli możesz pożyczać książki i płyty matkom, żonom i kochankom. Ale jak ten sam utwór umieścisz na swojej stronie internetowej czy na blogu - to już przechodzisz do innej kategorii, bo stajesz się piratem, nielegalnie rozpowszechniającym chroniony utwór. Co ciekawe, zgodnie z obecnym polskim prawem ten, kto z twojej strony utwór pobierze, nie łamie prawa. Jednak na pobieranie torrentowe to się nie rozciąga - zwykle jak pobierasz, to i udostępniasz.
     A jak powinno być z płatnym dostępem do dóbr kultury? Precyzyjnie nie potrafię odpowiedzieć. Wiem tylko, że ceny filmów, płyt z muzyką czy książek najczęściej są zbyt wysokie. Autorzy oraz wydawcy muszą zarabiać na tym, co robią, ale niekoniecznie musi to wyglądać tak, jak wygląda obecnie. Dzisiaj zarabiają na książkach i muzyce głównie rozmaici dystrybutorzy i pośrednicy, a nie autorzy (z nielicznymi wyjątkami). Zupełnie nie trafia mi do przekonania informacja (a w jakiejś wypowiedzi osoby z któregoś polskiego wydawnictwa trafiłem na coś takiego), że wydanie i dystrybucja książki w postaci elektronicznej kosztuje mniej-więcej tyle samo, co drukowanej. Bez druku, papieru, transportu, magazynowania - i tyle samo? Owszem, może samo wydanie, ale dystrybucja poprzez sieć chyba jest zdecydowanie tańsza! Co prawda, o ile mi wiadomo, VAT na książki papierowe jest 7%, a na elektroniczne - 23%...
     Z muzyką i filmami chyba jest podobnie, tyle że w innych proporcjach. Za oglądanie filmu najpierw płacą ci, którzy idą do kina. A z płytami muzycznymi jest tak, że muzycy swoimi koncertami promują własne płyty, a płytami - koncerty. Dopiero od tego miejsca zaczyna być podobnie do książek - ale też nie tak samo. Wiele filmów oglądamy tylko raz, bo na więcej nie mamy ochoty. Z muzyką czasem jest podobnie, choć szansa na to, że po raz kolejny sięgniemy do jakiejś płyty, jest chyba większa. Tak czy owak, ceny, szczególnie rzeczy w miarę nowych i popularnych, są nieco zbyt wysokie (a dla większości - po prostu za wysokie).
     Nie jestem zwolennikiem poglądu, że dobra kultury powinny być bezpłatne. Nie w tym świecie. Ale powinny być dostępne, czyli tańsze. Bo nie pasuje mi, przy moich zarobkach, płacenie 40 złotych z książkę, 50 złotych za płytę z muzyką i 100 złotych za płytę z filmem. Sporo czytam, słucham, może nieco mniej oglądam. Chciałbym za to zapłacić, przede wszystkim twórcom. Na dzisiaj odczuwam to jako nadmierne obciążenie finansowe.
     Przez chwilę spójrzmy jeszcze raz na książki, ale nie na literaturę czytaną dla przyjemności, tylko na książki naukowe. Tu potrzebne są wręcz radykalne działania. Książki naukowe, specjalistyczne są coraz droższe, osiągają wręcz kolosalne ceny. To zaczyna stanowić barierę dostępu dla wielu osób z krajów, w których zarobki są kilka czy kilkanaście razy niższe, niż w USA czy w najbogatszych krajach UE. I co, liczyć na biblioteki uczelniane? One też mają mało i coraz mniej pieniędzy! Jak będzie tak dalej, to ceny książek specjalistycznych staną się kolejną barierą rozwojową. W miarę swobodny dostęp do specjalistycznych książek i czasopism dla naukowców, nauczycieli, uczniów i studentów jest sprawą o kardynalnym znaczeniu. Co ważne, działa to też od strony udostępniania informacji przez autorów: dzisiejszy system znakomicie wspomaga, na przykład, ukrywanie wyników badań.
     Dla bardziej dociekliwych (jeżeli tacy tu dotrą, a jeszcze tego nie wiedzą): 12 (chyba) stycznia tego roku w Gazecie Wyborczej ukazał się tekst Adama Leszczyńskiego "Naukowcu, zostań piratem". Oto mały fragmencik: "Z ceną tekstów naukowych – dziś coraz częściej publikowanych w internecie, a nie na papierze – nie tylko Polacy mają problem. Światowy rynek zmonopolizowało kilku wielkich wydawców, którzy systematycznie ceny podnoszą. My w Polsce mamy problem podwójny, bo bogaci Amerykanie płaczą i płacą, a nas średnio na to stać. Od polskich uczonych oczekuje się dziś, by publikowali w zagranicznych czasopismach – których często nie mogą legalnie w swoim instytucie przeczytać i żeby znali książki, na które ich bibliotek nie stać." (Niestety, nie mogę znaleźć pełnego tekstu w sieci. To znaczy, mogę, ale tylko w PŁATNYM dostępie.) Autor (w trybie przypuszczającym) udziela naukowcom rozgrzeszenia za bezpłatne kopiowanie i pobieranie książek i czasopism. Z Leszczyńskim polemizuje Emanuel Kulczycki (blog "Warsztat badacza"), wskazując na zjawisko Open Access. Oba teksty zawierają elementy dyskusyjne, ale są ważne.
     Nie wiem, czy ważne, ale na pewno przykre jest to, że w tych samych dniach pojawiła się informacja o samobójczej śmierci Aarona Swartza, który stał się znany po tym, jak włamał się do płatnej bazy danych MIT i pobrał grubo ponad 4 miliony artykułów naukowych z zamiarem swobodnego udostępnienia ich w sieci. Jego (również dyskusyjny) "Manifest Otwartego Dostępu" można przeczytać TUTAJ.