Święta - sprawa rodzinna
W tym roku okres świąteczno-noworoczny zmienił się w dość długi i bardzo sympatyczny urlop. Dzięki temu miło spędziliśmy czas najpierw w Częstocicach, a potem w Porębie Wielkiej, po kilka dni w każdym z tych miejsc. Dzisiaj - Częstocice.
Dla tych, którzy nie wiedzą: Częstocice to obecnie część Ostrowca Świętokrzyskiego. Tego samego, gdzie dziura, ale o rym później. W Częstocicach stoi, i to od bardzo dawna, bo gdzieś tak od czasu wojen napoleońskich, dom, w którym mieszka rodzina Magdy. Z przyjemnością co jakiś czas tam zaglądamy. A najprzyjemniejsze zawsze były święta Bożego Narodzenia. Zdarzało się, że przy stole zasiadało kilkanaście osób. Tym razem z różnych przyczyn było nas mniej, ale przyjemność od tego się nie zmniejszyła.
Było wszystko, co być powinno. Młodsi ubierali choinkę.
Kontrolę jakości sprawował taki nieduży osobnik, który zamieszkał w domu całkiem niedawno.
Stół wigilijny był tradycyjnie obficie zastawiony, nie zabrakło niczego, co w Częstocicach należy do tradycji tego szczególnego posiłku.
Nie jestem pewien treści rozmowy między czworonożnymi mieszkańcami domu, ale że wigilijna pogawędka miała miejsce, nie ma żadnej wątpliwości.
Dalej też było nieźle: śniadanie płynnie przechodzące w obiad, który bez zbytniej zwłoki stawał się kolacją.
No, może trochę przesadziłem z tym ciągłym siedzeniem przy stole. Parę razy wyszliśmy na spacer, na przykład, w celu obejrzenia słynnej ostrowieckiej dziury. Niektórzy twierdzą, że zaplanowany na 21 grudnia koniec świata zaczął się w terminie, właśnie w Ostrowcu, ale coś się zacięło. Jednak widok całkiem, całkiem. Nad dziurą brakuje imponującego kawałka ulicy…
No i chwile rozrywki też były - tej w dużej mierze dostarczały czworonogi.
Poza tym - trochę rozmów na tematy rodzinne i ogólne, długa wieczorna pogawędka z Piotrem w towarzystwie Jacka (Danielsa, rzecz jasna). Potem był powrót do Warszawy, a chwilę później - wyjazd do Poręby, ale o tym - następnym razem.