21 sty 2013



Pola minowe 2


     Wiesz, co często boli w relacjach z innymi ludźmi? Myślę, że niepamięć, grzech niepamięci. I jeszcze - ale mniej - zawiedzione małe nadzieje. Właśnie małe, bo z niespełnieniem dużych jakoś lepiej sobie radzimy.
     Masz imieniny albo urodziny. I nie dzwoni do ciebie ktoś, kto jest ci bliski, albo chcesz myśleć, że jest ci bliski. Nie dzwoni. Mijają godziny, i zaczynasz już tylko czekać na ten telefon, reszta cię nie obchodzi. I boli.
     Dawanie bliskim ludziom drobnych upominków, prezentów, to ogromna przyjemność. Dajesz coś komuś i cieszysz się, że sprawiłeś radość, że ten ktoś się ucieszył, że może ten drobiazg będzie przydatny albo po prostu, choćby na krótko, uprzyjemni życie. Mija trochę czasu, i ta osoba pyta: "Słuchaj, wala mi się na biurku coś takiego, nie mam pojęcia skąd, to przypadkiem nie twoje?" Nie, nie moje - twoje...
     I nawet nie chodzi o przedmioty, rzeczy. Czasem robisz coś, starasz się, żeby było fajnie przyjemnie, sympatycznie, żeby jakieś wydarzenie czy spotkanie się udało i zostało zapamiętane. I niby rzeczywiście się udaje, wszyscy zadowoleni. Fajnie, udało się, pozostanie miłe wspomnienie, szczególnie w pamięci tych, na kim ci naprawdę zależy. I znów mija jakiś czas, i w całkiem przypadkowej rozmowie pytasz: "- A pamiętasz...? - Nie pamiętam..."

     Niepamięć, która dotyka nas ze strony bliskich ludzi (no i bliskich z naszej strony), potrafi zniszczyć wszystko: miłość, przyjaźń, związki rodzinne - bo wywołuje uczucie odtrącenia. Nie pamiętasz? To znaczy że mnie nie chcesz, nie jestem dla ciebie kimś ważnym, nie zależy ci...
     A małe nadzieje - to są takie chmurki, które mają trudny do określenia kształt i właściwie niewiele znaczą, ale wpływają na nastroje, na to, jak odbieramy nasze kolejne dni. Spotkania z bliskimi ci ludźmi wcale nie muszą być przygotowywane według scenariusza. Przeciwnie, na ogół między dobrze znającymi się ludźmi nie jest to potrzebne. Ale czasem budujemy sobie jakieś wyobrażenia o tym, jak to się odbędzie, jak będziemy rozmawiać, co sobie powiemy. A potem jest zupełnie inaczej. Tematy rozmów rodzą się przypadkowo, z kontekstu, ze splotu słów i zdań. I nie mówisz tego mglistego czegoś, co ci się wydawało ważne do przekazania, i niby nic złego się nie dzieje, ale pozostaje jakiś uczucie niespełnienia. Jakby coś umknęło, rozmyło się.
     Czasami wychodzą takie dziwne rozmowy, w których godzinami mówisz zupełnie nie to, co chcesz powiedzieć. Siedzimy, rozmawiamy - i z jakiegoś powodu to, co chcesz przekazać, cały czas okazuje się nie w centrum uwagi, tylko jakoś trochę z boku. I nijak nie udaje się tego ująć w słowa, wypowiadane na głos. Czasem już masz wrażenie, że właśnie mówisz to, co chcesz - i słyszysz własny głos, mówiący co innego. No to dodajesz coś, poprawiasz się, uściślasz i korygujesz - i nic z tego nie wychodzi.
     Te małe niespełnienia nie są aż tak bolesne i przykre, bo są tylko nasze, najczęściej nikt za nie winy nie ponosi. Ale są, i uwierają. 
     No to jak zachować równowagę między naturalnością relacji a umiejętnością unikania i niesprawiania bólu?